ALBIGENSI.
ALBIGENSI. Wojna krzyżowa, w początkach XIII wieku przeciwko Albigensom podjęta, stanowi jeden z donioślejszych wypadków w dziejach średniowiecznego Kościoła. Kościół sam musi ponosić zań odpowiedzialność. On to bowiem, w istocie, do południowej Francyi powołał Szymona z Montfortu i jego krzyżowców, on kierował wyprawą krzyżową, a raz odniósłszy zwycięstwo, zapewnił sobie jego korzyści rozmaitymi środkami, w szczególności zaś przez ustanowienie inkwizycyi. Wyprawa krzyżowa przeciw Albigensom nie łatwo daje się objąć zarówno w swej całości, jak w szczegółach, których powikłanie i nieskończona rozmaitość dostarczała i długo jeszcze dostarczać będzie przedmiotu do namiętnych a czczych wybuchów antyreligijnej krytyki.
Prawda, że historya tej wojny nie jest bynajmniej jedną z tych kart przeszłości, na których z przyjemnością spoczywa oko dziejopisarza, ale skoro się zważy, że bywają niekiedy konieczności historyczne, bolesne przejścia dla ludzkości, z których nie można się wydobyć bez użycia siły, przyznać będzie trzeba, że wojna krzyżowa przeciw Albigensom była właśnie taką historyczną koniecznością, że pośrednictwo Kościoła było w niej słusznem, a środki przezeń użyte jedynie odpowiedniemi. W braku miejsca na szczegółowe opowiadanie, ograniczymy się do wydarzeń najlepiej uwydatniających charakter i dążności Albigensów, jak również naturę interwencyi papieży w heretyckich zawichrzeniach.
Długo wahał się Kościół zanim przystąpił do użycia siły. Już od stu lat przeszło doktryna Albigensów przesiąkła w południowe prowincye Francyi i tam głębokie zapuszczała korzenie, gdy Szymon z Montfortu na czele północnych krzyżowców stanął pod murami Béziers (1208). W tym długim okresie czasu działał Kościół wyłącznie łagodnymi środkami perswazyi i przekonywania. Raoul Ardent (1101) i św. Bernard (1153) przebiegali kraje, herezyą dotknięte, wyszukując błędy, podniecając żarliwość biskupów-pasterzy i panujących książąt. Nie wielki przecież był skutek tego apostolstwa. Zamiast się polepszać, stan religijny południowych prowincyi Francyi pogarszał się bardziej; oto jaki sąd o nich wydał Rajmund V, hr. Tuluzy, w liście swym do Henryka, opata klasztoru Citeaux, do którego odwoływał się o pomoc (1177): „Sami księża, mówi on, dali się porwać herezyi; kościoły stoją pustkami albo w ruinach; chrztu św. odmawiają, obrzydliwie postępują z Najświętszym Sakramentem, za nic mają Sakrament pokuty świętej, zaprzeczają ciał zmartwychwstania, odrzucają całą hierarchię duchowną, ale, co gorsza, głoszą dwa pierwiastki... Wiedz, że jad herezyi przeniknął głęboko, sama tylko potężna prawica Boga i straszne Jego ramię potrafi ją wykorzenić. Serca tak twarde jak skały! Dla tego też obawiamy się, że miecz duchowny nie będzie już mocen odłączyć ich od herezyi: „sam tylko miecz, który godzi w ciało, będzie dla nich zbawienną przestrogą." A więc odwoływanie się do siły fizycznej wychodziło ze strony władzy świeckiej.
Kościół zgadzał się w zasadzie na tę apelacyę, ale żadną miarą nie nalegał na jej zastosowanie w praktyce. W 1180 r. papież Alexander III uważał wojnę krzyżową za konieczną, lecz to wcale nie przeszkadzało papiestwu przez jakieś trzydzieści lat jeszcze potem wyszukiwać pokojowych środków nawrócenia południowych sekciarzy.
Innocenty III, ten wielki papież, którego niektórzy historycy 1 lubią przedstawiać jako łupieżcę i pogwałciciela swobód narodowych, postępował tąż samą drogą łagodności w ciągu pierwszych ośmiu czy dziesięciu lat swego pontyfikatu (1198-1216). Posyłał kolejno swoich legatów: Jana od św. Pawła, Raoula i Piotra z Castelnau z najwyraźniejszą missyą uspokojenia południowych prowincyj Francyi bądź drogą perswazyi, bądź też przy pomocy władz miejscowych; on to podtrzymywał żarliwość takich kaznodziejów, jak: Diego, biskupa z Osma, i św. Dominika; on wywołał missye cysterksie, w których widziano aż do dwunastu opatów tego zakonu przebiegających rozmaite okolice Langwedoku. Wszystkie te usiłowania rozbiły się o zdradę książąt i gwałty heretyków. „Nie byli to oddzielni sekciarze, pisze Michelet, ale cały kościół zorganizowany przeciw Kościołowi." Dobra duchowne wszędzie były najeżdżane; samą nazwę księdza uważano za zniewagę. Duchowni nie śmieli publicznie pokazywać swej tonsury, a jeżeli jacy odważali się nosić suknię duchowną, byli to nieliczni służalcy magnaccy, których panowie na to przyoblekali w szatę duchowną, by pod jej osłoną łatwiej grabić mogli dobra kościelne. Gdy jaki misyonarz katolicki narażał się na głoszenie kazań, wnet podnosiły się szydercze okrzyki. Żadna świętość, żadna wymowa nie budziła poszanowania. Samego św. Bernarda pośmiewiskiem okrywano 2. A więc Albigensi dążyli do zniszczenia, ba nawet do zagłady Kościoła na południu Francyi.
W gruncie rzeczy, herezya ta była antytezą chrystyanizmu; antytezą naukową, bo albigensi za przykładem Gnostyków i Manichejczyków wyznawali dualizm wschodni, t. j. dwa odwieczne pierwiastki dobrego i złego, odrzucali fundamentalne dogmaty chrystyanizmu: sakramenta święte, cześć świętych i t. p., chrzest z wody zastępowali chrztem z ducha t. zw. Consolamentum, siebie samych tylko nazywali czystymi czyli Katarami, a Kościół katolicki uważali za uosobienie wszystkiego złego; następnie, herezya ta była antytezą socyalną, gdyż Albigensi znosili różność stanów, stworzyli ekscentryczną moralność, która nie przeszkadzała im popełniać najdzikszych niemoralności, a wreszcie, by nie stracić zażywanych pociech, przenosili się do tak zw. Endura, to znaczy przez otrucie, zagłodzenie, przecięcie arteryj sami odbierali sobie życie... Grabili wsie i miasta katolickie, burzyli kościoły, znieważali kobiety. Hostyę Najśw. deptali nogami i mordowali wszystkich, co do nich przystać nie chcieli 3. Wyciągali przyjazne dłonie do sekt wschodnich, Europie chrześcijańskiej wrogich, i paktowali z żywiołem żydowskim i arabskim, tak potężnym podówczas w Langwedoku, a zwłaszcza na południowej stronie Pyrenejów.
„Monpellier, powiada Michelet, było ściślej złączone z Salerno i Kordubą 4, aniżeli z Rzymem."
Obok względu religijnego, na który przedewszystkiem miał oko zwrócone Innocenty III, nasuwało się nadto w sprawie Albigensów pytanie, czy godziło się pozwolić na to, aby w sercu chrześciaństwa utrwalało się zarzewie nieustannych zamieszek i nieporządków, i to w chwili, kiedy Saladyn po raz wtóry zabierał Jerozolimę, kiedy Almohadowie kołatali do wrót Hiszpanii, kiedy spokój w chrześcijańskiej Europie z największym ledwie mozołem podtrzymywać się dawał między tak potężnymi współzawodnikami, jak Filip August, francuski, i Jan, król angielski. Oto dlaczego Innocenty III okazał tyle energii i stanowczości w stłumieniu herezyi Albigensów.
Przytem nie od rzeczy będzie zaznaczyć, że pierwsze strumienie krwi popłynęły bynajmniej nie na rozkaz papieża; stało się to, przeciwnie, na skutek nikczemnego zamachu, jaki podług praw wszystkich czasów był uważany za casus belli przeciw winowajcy. Legat papieski, Piotr Castelnau, nalegał wielokrotnie na hrabiego Tuluzy, Rajmunda VI, o wystąpienie nareszcie w obronie Kościoła przeciw herezyi. Hrabia obiecywał. Naciskany jednak o wykonanie obietnicy, wymawiał się pozorami, zdaniem legata, nic nie znaczącymi. Legat go za to ekskomunikował i rzucił interdykt na ziemie, poddane jego panowaniu. Wtedy Rajmund VI udaje skruchę i usilnie się stara o nową rozmowę z legatem, która się odbyła w Saint-Gilles. Ale tym razem hrabia się okazał gwałtownym, groził legatowi śmiercią. Nazajutrz Piotr Castelnau zabierał się już z powrotem do przeprawy przez rzekę Rodan, gdy znienacka został napadnięty przez jednego z jeźdźców hrabiego i dzidą przeszyty. Śmierć była prawie natychmiastowa. Umierającemu pozostało tylko tyle czasu, że, patrząc na swego zabójcę, powiedział (d. 8 stycznia 1208 r.): „Niech ci Bóg tak przebaczy, jak ja ci przebaczam." Zabójca nie był ścigany, owszem, znalazł nawet schronienie u przyjaciół hrabiego.
Wstrętny ten wypadek nabawił nie mało kłopotu pewnych historyków, otwarcie lub skrycie sympatyzujących z Albigensami. Naprzykład Martin, nie znajdując słowa nagany dla zabójcy i dla jego wspólników, natrząsa się nad ofiarą, parodyując jej słowa przebaczenia: „Ci ludzie, woła, nieubłagani w pomście za Boga, jak mówili w swym dziwnym języku vindices Dei, umieli istotnie przebaczać za siebie samych 5.
Śmierć Piotra Castelnau sprowadziła nową ekskomunikę na głowę Rajmunda VI. Innocenty III nakazał głosić krucyatę w północnej i wschodniej Francyi 6. Też same kościelne przywileje nadano krucyacie przeciw Albigensom, co przeciw muzułmanom w Ziemi Świętej. To też niezliczone tłumy krzyżowców spieszyły na południe pod wodzą uznanego przez francuskiego króla dowódcy, Szymona z Montfortu.
Gdy dostrzegł hrabia Tuluzy te legiony zbrojnych, przyspieszył swe pojednanie z Kościołem, który mu też przebaczył. Zobaczymy wszakże niebawem, że pomimo przyjętej przez hrabiego pokuty kościelnej, pojednanie jego było nieszczere.
Wobec spóźnionego i wątpliwego żalu książęcia, niezdolnego już skądinąd do przywrócenia naruszonego porządku, raz ogłoszona krucyata nie mogła być cofnięta. Działania wojenne zostały więc rozpoczęte w dolnym Langwedoku. Szymon Montfort przygotowywał się do oblężenia miasta Béziers.
A co to, miły Boże, nie nagadano o krzyżowcach i o zwalczanych przez nich mieszkańcach południowej i północnej Francyi?! Południowa Francya, zdaniem historyków, Kościołowi w omawianej sprawie nieprzychylnych, -to bogactwo, pomyślność, cywilizacya, podczas gdy ówczesna Francya północna-to barbarzyństwo, ciemnota, nędza żarłoczna i gwałtowna. W takiem oświetleniu krucyaty przeciw Albigensom szukano i znaleziono sposób zrzucenia o jedną więcej zbrodni na barki Innocentego III, boć to on był przecież promotorem krucyaty, on a nie kto inny wypuścił ze smyczy barbarzyństwo przeciw cywilizacyi 7.
A przecież nie ma nic bardziej wątpliwego w historyi, jak mniemana wyższość południa nad północą ówczesnej Francyi. „Cywilizacya, piszę H. de l'Epinois, objawia się zazwyczaj nazewnątrz przez doskonalsze obyczaje, przez uprawę nauk i sztuk pięknych, przez rozwój kupiectwa, przez zapał dla szlachetnych przedsięwzięć; otóż, nic nie dowodzi, aby obyczaje na północy były więcej barbarzyńskie i bardziej zepsute, niż obyczaje na południu Francyi; na południu było mniej wiary, a więcej sceptycyzmu. Jeżeli się kto powoła na literaturę, prawda, południowa Francya miała swych trubadurów i swoje canzony, ale i północna miała również swoich truwerów i swe epopeje, które dopiero teraz zaczynają poznawać francuzi. Jeśli się kto powoła na pielęgnowanie sztuk pięknych, to historya mu powie, że na północy Francyi było tyleż pomników architektury, tyleż gotyckich świątyń w rodzaju Notre-Dame-de-Paris, ile ich być mogło na południu. Jeśli kupiectwo kwitło w Narbonnie, w Beaucaire, w Langwedoku, to również nie brakło prawdziwie sławnych kupieckich targowisk w Saint-Denis, w Provins i w Champanii. Co się zaś tyczy zapału dla szlachetnych przedsięwzięć, to walczący w Palestynie krzyżowcy północnej Francyi wcale nie byli gorsi od południowych towarzyszów hrabiego Rajmunda. Nie widzę przeto, powiada tenże pisarz, tej okrzyczanej różnicy pomiędzy cywilizacyą północnej i południowej Francyi, „różnicy, któraby kazała uważać przybycie do Langwedoku Szymona Montfort i jego wojowników za nowy najazd barbarzyńców, za walkę rasowego antagonizmu.“
Armia tedy krzyżowców stanęła zbrojnym szykiem pod murami Béziers przygotowana do ataku.
Historycy tej krucyaty przedstawiają mieszkańców miasta Béziers jako ludzi oddanych wszelkiego rodzaju występkom i zbrodniom; to wszakże pewna, że Béziers było przedmurzem herezyi i że duch rokoszu posuwał się tam niekiedy aż do niesłychanych gwałtów. Czterdzieści dwa lata temu, mieszkańcy tego miasta zamordowali w kościele św. Magdaleny swego Vicehrabiego Trincanvel, a biskupowi, który im chciał w tej robocie przeszkadzać, wszystkie zęby wybili.
W każdym razie, przed rozpoczęciem kroków nieprzyjacielskich, dowódcy krzyżowców posłali do oblężonych swego biskupa Rinaldiego z Montpellier z warunkami pokoju. Znaczną większość mieszkańców Béziers stanowili katolicy. Gdyby byli chcieli wydać heretyków, których listę miał biskup przy sobie, lub też, w razie niemożności spełnienia tego, opuścić miasto, jak im proponowano, nie przyszłoby było do rabunku, albo przynajmniej byłby takowy do najmniejszych sprowadzony rozmiarów. Ale na nieszczęście, mieszkańcy Béziers wzgardzili głosem biskupa, wzywającego ich do poddania się, co więcej, sami zaczęli strzałami atakować oblegających, czem oburzone obozowe ciury (canzone nazywają ich „Ribaults"), wdarły się na mury i wzięły miasto szturmem (22 lipca 1209 r.).
Rzeż była straszna; siedm tysięcy ludzi, zbiegłych do kościoła św. Magdaleny, zostało w całej masie naraz wyrzniętych.
Zanadto jednak przesadzono w wykazywaniu liczby ofiar: jedni liczyli ich trzydzieści ośm tysięcy, inni aż sześćdziesiąt tysięcy osób! Liczby to dowolne; nie masz ich we współczesnych tym wypadkom kronikach. Legat Arnold w liście do Innocentego III podaje liczbę ofiar do dwudziestu tysięcy, a niema dostatecznej przyczyny powątpiewania o jego szczerości.
O tym Arnoldzie, Opacie klasztoru w Citeaux i legacie papieskim, obiegała legenda, stale powtarzana w pewnych dziełach historycznych 8. Na niego to składają całą odpowiedzialność za okrucieństwa, popełnione w Béziers. Przed oblężeniem tego miasta miał on podobno przysiądz, że nie zostawi kamienia na kamieniu w Béziers i że wszystko odda na pastwę ognia i miecza, zarówno mężczyzn, jak kobiety i dzieci. W czasie gdy wodzowie krzyżowców rozmyślali nad sposobami odróżnienia heretyków od wiernych katolików, miał on jakoby się odezwać w te krwawe słowa: „Zabijajcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich."
Wszelako dziwić się nie można, że zdala od teatru wojny, w jakie sto lub dwieście lat po oblężeniu Béziers, przy bolesnem wspominaniu o dawnych wypadkach, włożono te wyrazy w usta legata Arnolda, tem bardziej, że za prowadzenie krucyaty na niego przeważnie spada najważniejsza część odpowiedzialności. Ale ani w ówczesnych kronikach, ani w poemacie, napisanym wówczas o tej wyprawie krzyżowej, nie masz najmniejszej wzmianki o rzekomej okrutnej przysiędze, którą mu niektórzy przypisują. Spotykamy ją tylko w kronice, napisanej prozą w XIV wieku. Co się tyczy drugiej połowy wzmiankowanej legendy, t.j. słów: „Zabijajcie wszystkich; Bóg rozpozna swoich,“ to stanowią one, jak pisze H. de l'Epinois, „piękne a tęgie oszczerstwo.“ „Ani kronika z Saint-Denis, dodaje autor, ani Wilhelm Bretończyk, ani Wilhelm de Nangis, ani Alberyk des Trois-Fontaines, ani Piotr de Vaulx-Cerney, ani Wilhelm de Puylaurens, ani historya krucyaty, napisana wierszem i t. d. i t. d., najpoważniejsze kroniki współczesne nawet jednem słowem nie wzmiankują o tej rzekomej odpowiedzi legata." Skądże ją tedy wygrzebano? Oto z pewnego niemieckiego pisarza, który mieszkał o trzysta mil od teatru wojny, z książki, której dążności już sam tytuł dostatecznie dowodzi, a w której dziwaczność walczy o lepsze z nieprawdopodobieństwem: „Dialogi miraculorum lib. V. cap. XXI" Piotra Cezarego Heisterbacha 9. A w jakiejże formie podaje Piotr Cezary przypisywane Arnoldowi wyrazy? Oto-jako pogłoskę: „Dixisse fertur" „powiadają jakoby miał wyrzec." Zresztą i w Nocy św. Bartłomieja toż samo „miało być powiedziane. Smutna to, że nawet niektórzy, za „krytycznych" uchodzący, pisarze, zbytecznie ufają w tym razie Cezaremu v. Heisterbach 10.
Powyższy zarzut przeciw Arnoldowi nie zgadza się skądinąd ani z faktami historycznymi, ani z charakterem samego legata. W rzeczywistości wszyscy historycy przyznają, że początkowo chciano układać się z mieszkańcami Béziers, i że ta straszna rzeź była rzeczą niespodziewaną, nastąpiła bez rozmysłu ze strony dowódców. Co się tyczy charakteru Arnolda, to ten okazuje w zupełnie innem świetle przy innej podobnej okoliczności, a mianowicie przy oblężenia Minerwy. Żądano odeń wtedy, aby orzekł, co czynić z jeńcami: „Na te słowa, powiada kronikarz Piotr Vaulx-Cerney, ksiądz posmutniał bardzo i nie śmiał ich potępić, zważywszy, że był mnichem i księdzem.“
Wszystkie podobne opowiadania o zakonnikach albo o biskupach, zachęcających do mordu i grabieży podczas krucyaty przeciw Albigensom, są to opowiadania kłamliwe, dla zabawy i złości wymyślone. Nie ulega wątpliwości, że podczas tej przeciągłej i strasznej walki palono niekiedy heretyków na stosach, że zdarzały się konfiskaty i więzienia, ale tych smutnych wypadków, tych gorzkich owoców, surowego i nieubłaganego prawodawstwa państwowego, tych wreszcie nieuniknionych następstw wojny, za konieczną uznanej, nie godzi się przypisywać duchowi zemsty lub osobisej złości; stronnością a nawet śmiesznością byłoby je składać na karb samych tylko katolickich krzyżowców lub katolickiego Kościoła. Dziś już tego rodzaju zarzutów gołosłownie stawiać nie wolno.
A czegóż to nie mówiono o wyniosłości krzyżowców i cysterskich zakonników! Szymon Montfort otrzymał hrabstwo Tuluskie; na miejsce deponowanych południowo-francuskich biskupów zostawali mianowani zakonnicy... Wszystko to ma stanowić zarzut przeciw Kościołowi. Ależ krzyżowcy nie dla parady wojskowej przyszli do południowej Francyi, i przyznać trzeba, że musieli myśleć o zapewnieniu sobie ziemi i biskupstw. Wszak nie widziano jeszcze dotychczas, aby zdobywcy straż nad zdobyczą powierzali swoim nieprzyjaciołom. Może ktoś powiedzieć, że biskupi i wydziedziczeni książęta nie byli bezwzględnymi przeciwnikami krzyżowców, że Rajmund VI i jego syn, naprzykład, ukorzyli się przed Stolicą Apostolską i Kościołem; prawda ale znów nikt nie zaprzeczy powolności tych panów dla antyreligijnej i antyspołecznej herezyi, a nawet rozmyślnego oporu ich przeciw samemu celowi krucyaty.
Zbyteczna rzecz przeto uciekać się do pobudek ambicyi, wyniosłości i t. p., dla wytłómaczenia postępowania krzyżowców. A przynajmniej, jeślić już ci krzyżowcy mieli być ambitni i wyniośli, to tej wyniosłości i ambicyi dowodami historycznymi wykazać niepodobna.
Po Béziers wzięli krzyżowcy Carcassone, Lavaur i inne punkta odosobnione, później nieco samą Tuluzę. Tymczasem na południu utworzyła się liga pod kierunkiem i przy poparciu króla Aragonii, celem zawarcia układów z papieżem przeciw krzyżowcow i celem zbrojnego przeciw nim wystąpienia. To atoli przedsięwzięcie spełzło na niczem w walce pod Muret (1215 r.). Pomimo to, cel krucyaty dopiero znacznie później ostatecznie osiągnięty został, gdy mianowicie syn Rajmunda VI, pojednany z Kościołem i z Francyą, przyjął środki zasądzone przez synod Tuluski dla zabezpieczenia wiary katolickiej w jego hrabstwie (r. 1229). Liczne wypadki, zaszłe w okresie czasu od oblężenia Béziers aż do synodu w Tuluzie, ze stanowiska zasad, przyjętych w albigeńskiej krucyacie, nie mają żadnego szczególnego znaczenia. Był to tylko dalszy ciąg planu, na początku wyprawy krzyżowej jasno zakreślonego.
Bibliografia.
Ob. „Ogólne dzieje Kościoła." — Polecamy klasyczne dzieło strasburskiego profesora Schmidt'a: „Histoire et doctrine de la secte des Cathares ou Albigeois." Paryż, 1849, 2 tomy). Tenże sam Schmidt ogłosił w „Zeitschrift. f. hist. Teolog." 1849, IV. „Die Katharer in Südfrankreich," Strassb. 1847. Cuuitz: Ein Kathar. Rituale" (Ende des 13 Jahrh.), Jena, 1852. Jungmann: Dissert. in hist. eccl. t. V, Dissert. XXVII.“ Douais, Les Albigeois, Donzas, S. Raymond de Pennafort.--Hefele: „Conciliengesch." V, str. 732 nst. — Ostrzegamy przed niekrytycznem i pełnem anegdot pismem Sismonde de Sismondi: „Les Croisades contre les Albigeois," które protestanccy i wolnomyślni pisarze wspominają na pierwszem miejscu. — Bogatą literaturę tego przedmiotu obacz w Hergenröthera: „Kirchengeschichte" t. II, 3, Aufl. str. 477. O. Guilleux. X. W. S.
Footnotes
- 
Michelet. Hist. de France, t. II, str. 480. ↩
 - 
Michelet. „Hist. de France" t. II, str. 469. ↩
 - 
Prw. Stalberg-Brischar. „Gesch. d. Rel. J. Chr." t. 51, 224, dokumenty historyczne i odnośna literatura. ↩
 - 
W obu tych miastach naukowo i moralnie panował żywioł saraceńsko-arabsko-żydowski, w najwyższym stopniu zagrażający wtedy cywilizacyi chrześcijańskiej. Słusznie też Innocenty III nazwał Albigensów gorszymi od Saracenów (Ep. i XI ep. 28 ad regem Francorum). ↩
 - 
Hist. de France, II p. liv. XXII. ↩
 - 
List Innocentego III z d. 9 marca 1208 r. ↩
 - 
Ob. Martin. „Hist. de France" t. III, str. 374. Michelet. „Hist. de France," t. II, 406, 199. ↩
 - 
Prw. Martin. „Hist. de France populaire" pag. 250. Michelet. „Hist. de France," II, 493. Meyer. „Conversations-Lexicon. ↩
 - 
Ob. Barthélemy. „Erreurs et mensonges historiques," III serie, p. 104. ↩
 - 
Ob. protestanckiego historyka, sławnego Gieseler'a. Lehrbuch d. Kirchengesch, 3 Aufl. II, t. 2, Abth. str. 571. ↩