DAWNOŚĆ CZŁOWIEKA.
Biblia i dawność człowieka. — Nie należymy do rzędu tych, co sądzą, że Biblia stanowczo i nieodwołalnie rozstrzyga zagadnienie o dawności człowieka. Jedynym dokumentem, na którym się opiera to, co nazywają chronologią biblijną, są tablice genealogiczne, nakreślone w piątym i jedenastym rozdziale Genezy. Otóż, nie tylko że liczby, wyrażające na tych tablicach długość trwania jakiejś generacyi, różne są względnie do rozmaitych przekładów Biblii, z których były wyjęte, ale nadto, jak zauważył O. Brucker w Controverse (15 marca 1886), niepodobna sprawdzić, czy jakaś ilość generacyi nie została umyślnie lub przypadkowo opuszczona bądź przez przepisywaczy biblijnego tekstu, bądź też przez samego świętego pisarza.
Niech nas nikt nie posądza, abyśmy pod pretekstem, że kwestya dat chronologicznych nie ma nic wspólnego z dogmatem lub z moralnością, pisarzowi świętemu przypisywać chcieli omyłkę. Wyznajemy głośno i przekonani jesteśmy, że prawdomówność świętych pisarzy dotyczy zarówno faktów czysto historycznych, jak danych, należących do wiary i moralności. Sama ta zadziwiająca dokładność tych pisarzy w wielu pobocznych szczegółach, gdzie omyłka była bardzo łatwa, wystarcza, naszem zdaniem, do udowodnienia, że asystencya i obecność boża nigdy pisarzy tych nie opuszczała. Gdy więc mówimy, że oni mogli w tablicach genealogicznych pominąć niektórych patryarchów, to wślad za O. Bruckerem przypuszczamy, że pisarze ci święci nadają wyrazom swym znaczenie odmienne od tego, jakie im dotychczas nadawano. Gdy powiedziano naprzykład o Lamechu, że zrodził Noego, to należałoby — w przypuszczeniu jakiegoś opuszczenia w rodowodzie — rozumieć, że zrodził go wirtualnie i na odległość, że tak powiem, to znaczy przez pośrednictwo jednej lub wielu osobistości, wypełniających przedział, zachodzący pomiędzy wymienionymi w tablicy genealogicznej patryarchami. W tym razie pisarz święty miałby tylko na celu wykazać, że Noe pochodzi od Adama. Na to zaś wystarczałoby mu zaznaczyć tylko główniejsze ogniwa genealogicznego łańcucha.
Wszelako musimy wyznać, że nie to jedno tylko rozumienie rzeczonych tablic genealogicznych nasuwa się umysłowi naszemu. Nie byłoby nic nieprawdopodobnego, gdyby pisarz święty zamierzał wyliczyć w nich tylko imiona patryarchów, jak to czyni w tablicach genealogicznych Nowego Testamentu, — jedynych, w których stwierdzono braki i opuszczenia; ale w Księdze Rodzaju pisarz święty o każdym z patryarchów powiada, że zrodził swego następcę i to w pewnym określonym wieku. Podobna dokładność zdaje się na pierwsze wejrzenie usuwać myśl o osobistościach pośrednich, które mają być jakoby w tych rodowodach opuszczone. Nie trzeba przeto mieć za złe egzegetom, którzy, nadając wyrazowi rodzić znaczenie zwykłe, nie chcą uznać w rzeczonych rodowodach Genezy istnienia mniemanych braków i opuszczeń.
Aby wykazać, jak wielka pod tym względem istnieje swoboda tłómaczenia, przypuszczają niektórzy szczegół, że tablice genealogiczne w greckim przekładzie Biblii Siedmdziesięciu zawierają w osobie popotopowego Kainana jedną pozycyę chronologiczną więcej, aniżeli w innych tekstach Biblii, t. j. w tekście hebrajskim i samarytańskim; ale różnica ta pochodzi tu bezwątpienia z omyłki przepisywacza, który, spotkawszy drugi raz imię Kainana w tekście, jaki miał przed oczyma, sądził, że to jest mylne powtórzenie raz już postawionego wyżej imienia, i uważał za stosowne je opuścić. Mamy wszelkie prawo przypuszczać, że w innych miejscach tablic genealogicznych błąd podobny się nie powtórzył, a w każdym razie nie mógł się on powtarzać tak często, iżby nadmiernie rozszerzył chronologię biblijną, jakby sobie tego życzyli pewni uczeni.
Co się tyczy cyfr, podanych przez rozmaite przekłady Biblii, to są one, przyznać należy, w zupełnej ze sobą niezgodności. Z tego zaś — wślad za niektórymi katolickimi pisarzami — zawnioskował Mortillet, że żadną miarą nie można opierać się na Biblii dla ustalenia daty ukazania się człowieka na ziemi. Atoli gdyby to rozumowanie Mortillefa miało jakiekolwiek znaczenie, to należałoby je zastosować również do archeologii przedhistorycznej i uznać, że nauka ta daleko słabszej jeszcze dostarcza podstawy do obliczeń chronologicznych, aniżeli Biblia, albowiem, jeśli oparte na Biblii obrachowania przedstawiają różnicę lat około trzech tysięcy, to różnica w obrachowaniach, które chciano wyprowadzić z danych geologicznych i archeologicznych, dochodzi od dziesięciu tysięcy do miliona lat, a nawet i więcej.
Jedyny logiczny wniosek, jakiby można wyprowadzić z tych różnic chronologicznych, jest ten, że z tekstów genealogicznych XI rozdziału Księgi Rodzaju, jakie do nas przeszły, żaden nie posiada bezwzględnej powagi. Nie tylko nie wiemy, czy pod tym względem tekstem natchnionym jest dzisiejszy tekst hebrajski, czy też tekst grecki Siedmdziesięciu Tłómaczy, czy wreszcie tekst samarytański, ale nadto nie wiemy nawet, czy w ogóle pod względem chronologii tekst natchniony został nam przechowany. A czyżby dozwoliła Opatrzność na zagubę tego natchnionego tekstu? Jest-to opinia, której można się trzymać, nie wykraczając jeszcze tern samem przeciw nauce kotolickiej w przedmiocie Pisma św. A zatem z tablic genealogicznych Księgi Rodzaju niepodobna wyprowadzić pewnego dowodu przeciw natchnieniu tej księgi i w ogóle przeciw prawdziwości naszych Ksiąg świętych.
Aby odjąć wszelkie znaczenie chronologii biblijnej, powoływano się często na powagę uczonego egzegety, Sulpicyanina, ks. Le Hir'a; tymczasem Le Hir nigdy nie twierdził, aby wolno było bez żadnych granic cofać wstecz datę stworzenia człowieka, powiedział on tylko, że „chronologia biblijna niezdecydowanie się chwieje," co jest prawdą niezaprzeczoną, ale bardzo różną od słów, jakie temu uczonemu często podsuwają: t. j. że „niema żadnej chronologii biblijnej."
Jakkolwiek byłoby wreszcie, dosyć, by poważni egzegeci katoliccy odrzucili powszechnie dotychczas przyjmowane tłómaczenie tablic genealogicznych Genezy, a wtedy wolno będzie dowolnie podług wymagań nauki rozciągać granice ludzkiej chronologii. Dużo na tern zależy, żeby wiedzieli o tern i uczeni i wierni: ci ostatni, by nie dali się zachwiać wnioskom naukowym, uważanym przez się za przeciwne zasadom Kościoła, — tamci zaś, by wiedząc, do jakiego punktu te wywody, którychby mogli nadużyć, są ze stanowiska religijnego rzeczą obojętną, nie dali się wstrzymać od uznania prawdy, lub pociągnąć do jej deptania przez wewnętrzne pragnienie popierania lub zwalczania chrześcijańskiego dogmatu.
Prawdopodobnie gdyby uczeni, w przeważnej większości chrystyanizmowi wrodzy, a na czele wiedzy przedhistorycznej stojący, nie byli od początku przejęci tą myślą, że się przyczyniają — o ile to od nich zależy — do podkopywania podstaw chrystyanizmu, możeby nie podejmowali tych fantastycznych hypotez, które w oczach profanów i poważnych uczonych skompromitowały ich wiedzę. Pominęliby swe teorye i systemy, a ściśle trzymaliby się faktów, oraz ich bezpośrednich i ścisłych wyników. Zamiast skupiać całą swą uwagę na jakichś wskazówkach, jakich dostarczyć może geologia na korzyść teoryi, przypisującej rodzajowi ludzkiemu nadzwyczajną dawność i prawie zwierzęcy początek, z równą starannością poszukiwaliby ci uczeni wszelkich innych świadectw, mogących rzucić jakieś światło na pytanie o pochodzeniu człowieka, a na tern zarówno korzystałaby nauka jak religijna prawda.
Otóż, w artykule niniejszym postanawiamy przy świetle samych tylko faktów zbadać zagadnienie, którego nie mogła z całą pożądaną bezstronnością traktować większość prahistoryków, będących ofiarami własnych przesądów.
Szkoła Mortillefa głosi niedostateczność chronologii tradycyjnej, że nie powiemy, — bo wobec nowożytnych odkryć powiedzieć nie śmiemy — chronologii biblijnej. Twierdzi zaś to z taką pewnością siebie i tonem tak stanowczym, że wielu profanów — chrześcijan wierzących i niedowiarków — sądziło, iż należy uledz i przyjąć nowowynaleziony dogmat. Codziennie słyszymy o „wysokiej starożytności" człowieka, jako o fakcie najpewniejszym, który tylko zacofane i wsteczne umysły mogą podawać w wątpliwość. Działa w tern właśnie owa nadmierna przesadna uczoność, którą potępia sama nawet nauka, nie przyjmująca nic bez dowodów.
I dziwna rzecz doprawdy, nigdy nie okazywano tyle buntu przeciw dogmatom religijnym, co w naszych czasach, i natomiast nigdy tyle co w naszych czasach nie okazywano uległości względem twierdzeń, wygłaszanych w imię nauki przez rzekomych uczonych, którzy często nic wspólnego nie mają z nauką. Skoro powiedzą: „nauka orzekła," zdaje się, że wszystko skończone i pozostaje tylko pochylić głowę. Ale czyż to rzeczywiście nauka orzekła? Czy nie orzekli tego raczej jej przedstawiciele, więcej lub mniej ku temu upoważnieni, a, jak wszyscy śmiertelnicy, wadzie omylności podlegli? To właśnie zbadać trzeba koniecznie, a zwłaszcza przy zagadnieniu o wieku ludzkości; albowiem nigdzie się nie widzi większej zdań niezgodności, jak w tein zagadnieniu, i nigdzie większej niż tu nie spotyka się bezsilności w usprawiedliwieniu i umotywowaniu tej nowej teoryi.
Do następujących punktów sprowadzić się dają uwagi, na które przeważnie kładą nacisk zwolennicy prahistoryi, pragnący uzasadnić swe zdanie o wielkiej dawności rodzaju ludzkiego: — Od ukazania się człowieka zaszły wielkie zmiany na powierzchni kuli ziemskiej. Zmieniła się geografia fizyczna: tu podniosły się lądy i wdarły się w morze, tam znów, przeciwnie, obniżyły się lądy a morze rozszerzyło swe brzegi. Potworzyły się olbrzymie pokłady żwiru i torfu na płaszczyznach i w górskich dolinach. Złagodniał klimat, dawniej bardzo surowy. Lodowce, pokrywające niegdyś ogromne przestrzenie Europy, zeszły do granic dzisiejszych. Olbrzymie zwierzęta, jak mamuty np., żyły w towarzystwie człowieka, i znikły, nie zostawiwszy po sobie nawet śladów w historyi. Wreszcie sam człowiek, początkowo dziki, wielokrotnie zmieniał swe narzędzia i powoli udoskonalał swój przemysł, co wszystko przypuszczać każę ogromny przeciąg czasu.
Na tem się kończy, — wyjąwszy niektóre fakta szczegółowe, w których chciano upatrywać czasoimerze (ob. art. Chronometry naturalnej) — na tem się kończy, powiadam, całe dowodzenie, wytaczane przeciw chronologii tradycyjnej. Powiadają mianowicie, że wszystkie te zmiany dla swego uskutecznienia się wymagały tysiące wieków. To właśnie zbadać nam tu trzeba.
Ze względu na doniosłość tych faktów i dla uniknienia wszelkiego zamieszania podzielimy wszystkie fakta i roztrząsanie ich na pięć paragrafów, które obejmą zmiany zaszłe: 1-o w geologii właściwej; 2-o w horografii i geografii fizycznej; 3-o w klimacie; 4-o w faunie, 5-o w narzędziach człowieka.
I. Dawność człowieka wobec geologii.
Zaraz na wstępie odpowiedzieć musimy w paru wyrazach na następujące pytania: Czy rodzaj ludzki sięga czasów geologicznych? Jeśli tak jest, do jakiej epoki odnieść trzeba ukazanie się jego?
Niezbyt dawna data naszego pochodzenia jest w geologii rzeczą niezaprzeczoną. Wiele czasu, prawdopodobnie miliony lat ubiegły już od chwili, kiedy na głos Stwórcy na zaskrzepłej skorupie kuli ziemskiej ukazało się życie; życie to przybierało już kolejno mnóstwo kształtów, rozwijających się coraz doskonalej, gdy z kolei ukazał się człowiek.
Wiadomo, że geologowie dzielą na trzy epoki history kuli ziemskiej, począwszy od chwili ukazania się życia na jej powierzchni: na epokę t. zw. pierwszorzędową (czyli przejściową), drugorzędową i trzeciorzędową. Otóż, nikt dotychczas jeszcze nie utrzymywał, aby człowiek już istniał w dwóch pierwszych epokach, które były daleko dłuższe od ostatniej.
Jednozgodność ta wszakże znika odnośnie do epoki trzeciorzędowej-, atoli rzekome ślady intelligencyi ludzkiej, jakie niektórzy dopatrywali na krzemieniach z tej epoki, są tak pierwotne i tak dalece wątpliwe, że większość uczonych nie chciała brać ich na uwagę, i zaznaczać w swych obliczeniach chronologicznych. Nawet ci, co wierzą w istnienie człowieka trzeciorzędowego, — a ci są coraz rzadsi — przypisują raczej te mniemane narzędzia jakiejś istocie rozumnej od człowieka różnej, aniżeli samemu człowiekowi. A zatem, zdaniem wszystkich albo przynajmniej prawie wszystkich, nie istniał rodzaj ludzki w epoce trzeciorzędowej (ob. ten art.)
Wszelako z epoką tą nie zamknęła się jeszcze era czasów geologicznych. Według podziału powszechnie dziś przyjętego we Francyi, po tej epoce nastąpiła epoka czwarta. W każdym jednak razie, nowa ta epoka, zw. czwartorzędowa, zdaje się, znacznie musiała być krótsza, aniżeli epoki poprzednie. Prawie wyłącznie reprezentowana przez zwierzchnie osady, epoka ta żadnem prawem nie może być stawiana na tej samej stopie, co trzy inne epoki. Prócz bowiem nie wielu gatunków zwierząt ssących, których się nie spostrzega w innych epokach, prócz gwałtownych zjawisk, jakie tę epokę znamionowały, epoka czwartorzędowa nie posiada cech, któreby stanowiły wyłączną jej własność, i zasługuje raczej na to, by ją za przykładem anglików, odnieść pod nazwą okresu popliocenowego do ostatnich czasów epoki trzeciorzędowej, to jest do okresu pliocenowego, od którego nawet trudno ją nieraz odróżnić.
Cokolwiekby się zresztą sądziło o względnie bardzo krótkiem trwaniu ostatniej tej części czasów geologicznych, to pewna jednak, że one to były świadkiem ukazania się człowieka po raz pierwszy w naszych krajach. W istocie bowiem, nie można już dłużej powątpiewać, że ród ludzki żył razem z pewnemi zwierzętami, które, jak np. renifery, istnieją już tylko w najodleglejszych krainach, lub też zupełnie znikły z pośród fauny ziemskiej, jak np. mamuty (Elephas primigenius) i nosorożce włochate (Rh. thichorhinus). Jakoż zgodzono się na to, że era dzisiejsza zaczęła się dopiero z wygaśnięciem tych zwierząt. Stąd wynika, że człowiek żył przed końcem czasów geologicznych, i że szczątki jego mogą się znajdować w stanie kopalnym, gdyż kopalnem nazywa się „wszelkie ciało organiczne, które zostało w epoce poprzedzającej naszą epokę w łonie ziemi zamknięte."
Tak rozstrzygnięto zagadnienie o człowieku kopalnym, które niegdyś dla tego tak namiętnie roztrząsano, że widziano w niem zaprzeczenie chronologii tradycyjnej, jeśli nawet nie potępienie samej nauki biblijnej o pochodzeniu od Adama wszystkich ras ludzkich. I w rzeczywistości, istnienie człowieka w epoce czwartorzędowej nie koniecznie pociąga za sobą wnioski, przeciwne Biblii i chrześcijańskiej trądycyi. Dowody na to podamy niebawem.
Zacznijmy od zbadania osadów, odnoszących się do geologii. Osady te bywają albo pochodzenia mechanicznego jak np. namuliska, — albo pochodzenia organicznego jak torfowiska, — albo wreszcie pochodzenia chemicznego jak stalagmity i inne stwardnienia, wynikające z osadzania się węglanu wapna, jaki niektóre wody zawierają w sobie w stanie ciekłym. Stąd też tę część niniejszego artykułu dzielimy na trzy rozdziały.
1. Namuliska.
Nie w ogromie namulisk czwartorzędowych lub jeszcze wcześniejszych szukać nam tak pożądanego przez wielu potępienia tradycyjnej chronologii. Gdyby tu szło o osady, dokonywające się prawidłowo na dnie mórz i jezior, jak się to działo naprzykład w czasach wielkich epok geologicznych, byłoby się czem niepokoić; lecz formacye, o jakich tu mowa, najwidoczniej zawdzięczają swe pochodzenie zjawiskom gwałtownym, najczęściej zapewne olbrzymim nawodnieniom, o jakich najsilniejsze nawet wylewy rzek, zaszłe w naszej epoce, słabe zaledwie dają nam pojęcie. Dosyć raz być świadkiem takich raptownych wylewów, by rozumieć niszczące działanie i transportową siłę wód w podobnych okolicznościach. Wyrachowano, że ta przenosząca siła wzrastała co najmniej w kwadratowym stosunku do szybkości biegu wody. To też wobec tego łatwo pojąć, że wody rzeczne, zazwyczaj spokojne i zaledwie jakąś glinę przenoszące, naraz mogły przenosić nietylko żwir i kamienie, ale całe głazy olbrzymich kamieni.
Miejscowością najbardziej zasługującą na uwagę ze względu na ogrom namulisk jest właśnie ta dolina Sommy, te okolice m. Amiens, gdzie znaleziono pierwsze a może i najdawniejsze ślady człowieka. Kiedy się pomyśli o wielkiej grubości pokładów iłu i o głębokości doliny, której brzegi ten ił pokrywa, z trudnością przychodzi uwierzyć, żeby to wszystko miało być dziełem skromnej rzeczułki, która w głębi doliny toczy swe spokojne wody. To pewna, że choćby się bez końca dodawało stulecia do stuleci, nie doszłoby się nigdy przy takim, jak dziś jest, stanie tej rzeki do wyjaśnienia tej olbrzymiej pracy wyżłobienia gruntu i przenoszenia materyałów. Ale nie trzeba sięgać zbyt daleko w przeszłość, by się przekonać, że Somma nie zawsze pozostawała w takich jak dziś warunkach. Zdaniem Mercey'a, który w czasop. Bulletin de la Societe geologigue de France, 1876—77 str. 347 specyalnie zajmuje się tym przedmiotem, wody Sommy były w epoce rzymskiej pięćdziesiąt razy obfitsze, aniżeli za dni naszych. To też i osady, które się potworzyły od tego czasu, są bardzo znaczne. Miejscami dosięgają one wielu metrów grubości i przedstawiają, ze stanowiska układu warstw, wielkie podobieństwo do namulisk zwanych staroźytnemi, w których znaleziono siekierki z Saint-Acheul i głośną szczękę z Moulin-Quignon.
Wszelako co do wieku tych namulisk nie ma żadnej wątpliwości, albowiem na samem ich dnie znaleziono — obok kamieni i muszli morskich, skorupy, których sam Mortillet nie waha się odnosić do epoki rzymskiej.
Obecność muszli morskich i inne wskazówki dowodzą, że w owej epoce morze rozciągało się aż do Amiens. Bezwątpienia w całej tej okolicy musiało kiedyś nastąpić tak silne obniżenie się gruntu, że spowodowało raptowny wylew morza. Hypotezę tę zdaje się potwierdzać ciekawe odkrycie, dokonane w departamencie Nord. Pod osadem morskim, na trzy metry grubym, znaleziono rozmaite szczątki z epoki rzymskiej, a między innymi monety rzymskie, z których najwcześniejsze nosiły wyobrażenie Posthumus'a (zmarłego w r. 267). Z czego wnosić trzeba, że w tym właśnie czasie kraj ten zalały wody morskie i zajmowały go tak długo, iż zdołały utworzyć osad na trzy metry gruby. Zalew ten jednak nie mógł trwać zbyt długo, gdyż począwszy od siódmego wieku po Chr. niektóre miejscowości dzisiejszych wybrzeży morskich już były zamieszkane. A zatem ten tak znacznej grubości osad musiał się utworzyć w ciągu — co najwyżej — dwóch lub trzech stuleci.1
Podobny objaw dostrzegamy w tym samym czasie w Lille. Tu osad morski zastąpiła warstwa gliny torfiastej na półtrzecia metra gruba; czas powstania zaś tej warstwy jest ten sam co wyżej, gdyż pod nią znajduje się osad rzeczny, w którym również znaleziono monety Posthumusa. Osad ten świadczy o jakiemś silnem i gwałtownem nawodnieniu, zawiera bowiem, jak pięść wielkie kawały krzemieni i kredy.
Z danych powyższych wynika, że kraj ten pod koniec trzeciego wieku uległ wielkiemu jakiemuś nawodnieniu. Sama nawet historya nie zbyt jest daleka od stwierdzenia prawdziwości tego faktu, albowiem z tego co mówi domyślać się można, że kraj ten, po owe czasy bardzo zaludniony, raptownie został ludności pozbawiony.
Nic więc dziwnego, że kraj podlegający tak gwałtownym zjawiskom, przedstawia tak znacznej grubości namuliska. Zresztą, pozostające ponad znalezionymi szczątkami ludzkimi osady nigdzie nie zdają się przewyższać sześciu lub siedmiu metrów grubości. To może się zdawać wiele, jednakże nie jest to zbyt wiele, skoro się zważy, że w tych samych okolicach znaleziono ślady epoki rzymskiej, pomiędzy którymi znajdował się medal Marka Aureliusza, ukryty w ziemi na cztery metry i sześćdziesiąt centymetrów głęboko, pod potrójną warstwą rudawej glinki, szlamowatego mułu i torfu pomieszanego z piaskiem.2 Gdyby na tem odkryciu wypadło oprzeć jakieś obrachowanie, to najdawniejsze znalezione w tych stronach wyroby przemysłu ludzkiego trzebaby odnieść nie dalej, jak do piątego wieku przed Chr.
Wielu odrzuci zapewne wyniki tego zagadnienia — i do pewnego stopnia słusznie —, a to z tego względu, że tego rodzaju formacye bywają zazwyczaj najzupełniej nieprawidłowe. Zanadto wszakże wielkie zrobilibyśmy ustępstwo, gdybyśmy uznawali jednostajność przyrostu osadów przed i po epoce rzymskiej, gdyż wszyscy geologowie uznają, że osady tego rodzaju musiały się dokonywać daleko prędzej w epoce czwartorzędowej, aniżeli w epoce spokojnej, jaką my przeżywamy.
Cośmy tu powiedzieli o namuliskach rzeki Sommy, to sam stosuje się do namulisk innych krajów. Nie tylko bowiem w północnej Francyi rzeki w epoce rzymskiej przybierały charakter górskich strumieni; to samo się działo w całej zachodniej Europie, a nawet, można powiedzieć, na całej północnej półkuli ziemi. Rodan naprzykład i Saona, toczyły wówczas daleko obfitsze wody, niż dzisiaj. Rozumie się, że w takich warunkach głęboko żłobiły rzeki swe łożyska i porywały za sobą olbrzymie mnóstwo materyałów.
Nie ma zresztą potrzeby dłużej się nad tem zastanawiać. Ten tylko może przeczyć, żeby w przeciągu czasu, jaki nam przedstawia zwykła chronologia, mogły się tworzyć namuliska kilkometrowej grubości, kto nigdy nie widział skutku dzisiejszych wylewów rzecznych, które przecież są tak nieznaczne w porównaniu z owymi wylewami, jakie za świadectwem archeologii i tradycyi dokonywały się w czasach poprzedzających erę dzisiejszą3.
2. Torfowiska.
Pod czwartorzędowym pokładem żwiru rzeki Sommy spoczywają tu i owdzie ławy torfowe, które same mają po kilka nieraz metrów grubości. By zatem otrzymać datę powstania krzemiennych narzędzi w żwirze tym zagrzebanych, trzeba do czasu, koniecznego na wytworzenie się osadu żwiru, dodać czas, jakiego wymagało uformowanie się torfowisk. Otóż, powiadają nam racyonaliści, to właśnie każę przypuszczać tysiące stuleci.
Przedewszystkiem zaznaczamy, że wszystkie torfowiska należą do dzisiejszej epoki geologicznej. Nietylko nie spotykamy ich pod czwartorzędowemi warstwami napływowemi, lecz nadto wszystkie lub prawie wszystkie szczątki znajdowanych w tych torfowiskach zwierząt należą do gatunków dziś jeszcze wśród nas żyjących; tak samo również ukryte w tych torfowiskach wyroby przemysłu ludzkiego świadczą o względnie późnej cywilizacyi, o cywilizacyi z epoki kamienia gładzonego, jeśli nawet nie z epoki metalów. Trzeba przypuszczać, że epoka czwartorzędowa zanadto była niespokojna, by pozwoliła na tworzenie się torfowisk. Jeśliby nawet utworzyły się jakie tego rodzaju osady, to z pewnością olbrzymie owe nawodnienia, jakie znamionują tę dziwną fazę historyi naszego globu, nie omieszkałyby wyrwać z nich i unieść ze sobą wszelkie spoczywające w nich materyały.
Zdaje się przeto, że z grubości torfowisk można do pewnego stopnia sądzić o długości trwania dzisiejszej epoki czasu. Gdybyśmy wiedzieli, jak grubo narasta torfowisko w ciągu jednego stulecia, z łatwością wyprowadzilibyśmy liczbę stuleci, jakich do swego uformowania się potrzebowało każde z tych torfowisk.
Na nieszczęście, trudno się porozumieć co do podstawy, jakąby dać należało temu obrachowaniu. Gdyby wierzyć Lyell'owi, torfowisko tworzyłoby się nadzwyczaj powolnie. Według pewnych spostrzeżeń, dokonanych przez Boucher'a de Perthes, tworzenie się torfowisk nie przewyższałoby czterech centymetrów na jedno stulecie. Rzeczywiście, głośny ten badacz odnalazł w dolinie Sommy skorupy i naczynia rzymskie na głębokości sześćdziesięciu centymetrów w osadzie torfiastym na ośm metrów grubym. Otóż prosty rachunek, powiada, że skoro dla utworzenia się zwierzchniej części torfowiska, na sześćdziesiąt centymetrów grubej, potrzeba było piętnaście wieków, to cała masa tegoż torfowiska musiała się układać w ciągu dwudziestu tysięcy lat.
Nie trudno dostrzedz omyłki w tern obrachowywaniu. Albowiem nie w ciągu piętnastu wieków utworzyło się owe sześćdziesiąt centymetrów torfu, które temu obrachowaniu służą za podstawę, lecz w ciągu może trzech lub czterech stuleci, gdyż nie trzeba zapominać, że torfowisko to już dawno przestało przyrastać. Rozwój jego wstrzymało rolnictwo, jakie w tym kraju od wielu już wieków zaprowadzono. „Wytwarzanie się torfu, powiada Lapparent, może być całkowicie wstrzymane przez zaprowadzenie ścieków, odprowadzających wodę; to właśnie się zdarzyło na dolinie Sommy; lecz dość byłoby zaniechać obrabiania roli, aby natura ponownie odzyskała swe prawa"4.
Otóż, jeśli się przypuści, że pokład torfu, który stanowił normę powyższego obliczenia, utworzył się w ciągu trzech, a nie w ciągu piętnastu wieków, to wynik rachunku będzie zupełnie inny. Czas formowania się całkowitego pokładu torfu sprowadzi się do czterech tysięcy lat. A może nawet i to za wiele. Możliwa rzecz nawet, że to sami rzymianie przez karczowanie lasów w tych okolicach wstrzymali wytwarzanie się torfu. W istocie, nie mamy pod tym względem żadnej pewności, a tern samem nie możemy omawianego zjawiska uważać za podstawę do chronometru naturalnego.
Boucher de Perthes doskonale wiedział, że tworzenie się torfu nie zawsze odbywa się tak powolnie, jak to próbował wykazać na tym poszczególnym wypadku. Samemu zdarzyło mu się odkryć ślady epoki rzymskiej, nie już na głębokości sześćdziesięciu centymetrów, ale na trzy do sześciu metrów pod powierzchnią ziemi. Na tej głębokości znaleziono dzban gliniany „najwidoczniej rzymski" i kilka medali tegoż pochodzenia. Na innem znów miejscu znaleziono kawałek żelaza na głębobości ośmiu metrów pod powierzchnią ziemi5.
Niektórzy utrzymują, co prawda, że pewne przedmioty mogą się zagłębiać w ziemię skutkiem własnego ciężaru, ale przypuszczenie to nie da się zastosować do dzbana, zaznaczonego w tym wypadku, a jeszcze mniej do łodzi napełnionej cegłą, znalezionej na samem dnie pokładu torfowego.
Ostatnie to odkrycie jest wielkiej doniosłości ze względu na to, że, jak dowodzi J. Sonthall6, przed wtargnięciem Rzymian do Galii, cegły tam były nieznane. To znaczy, że przynajmniej z tego tytułu ten pokład torfu prawie wyłącznie należy do ery dzisiejszej.
Natrafiono też i na inne jeszcze łodzie w torfowiskach doliny Sommy. Jednę z nich znaleziono w 1860 r. w pobliżu Abbeville, w Saint-Jean-des-Pres, na lewym brzegu łożyska rzeki, w głębokości dwunastu stóp pod ziemią. Trzecią łódź taką, zawierającą kilka skieletów, miecz bronzowy i monety z wyobrażeniem cesarza Maxencyusza (306—312), znaleziono w Picquigny, pomiędzy Abbeville a Amiens. Okoliczność ta stwierdza to, cośmy wyżej powiedzieli, że przed piętnastu mniej więcej wiekami wody morskie pokrywały tę okolicę. Czyż więc odtąd można się dziwić, że się spotyka w tych okolicach szereg pokładów, których dzisiejszy stan rzeczy wytłómaczyć nie może?
Próżno też od dzisiejszych torfowisk żądanoby wskazówek, odnośnie do długości czasu formowania się dawnych ław torfowych, gdyż dzisiejsze warunki są zupełnie różne od ówczesnych w skutek wykarczowania lasów i w skutek zmian zaszłych w klimacie, niegdyś daleko bardziej niż dziś wilgotnym. Ówczesny stan Europy przyrównać się da do niektórych okolic Nowego Świata, gdzie znajdujemy jeszcze tę dziewiczą naturę, tę ziemię lasami porosłą, te doliny pokryte trawami, i owe gęste lasy, jakie znamionowały kraje Europy, zanim cywilizacya nadała im postać dzisiejszą. Jakoż, jak dowodzi amerykański geolog, Andrews, przyrost torfowisk w Ameryce wynosi pięćdziesiąt do sześćdziesięciu centymetrów na jedno stulecie.
Można przypuszczać, że torfowiska doliny Sommy tworzyły się z równą przynajmniej, co tamte, szybkością. Dowodem, że tworzenie się ich postępowało bardzo szybko, jak słusznie robi uwagę tenże amerykański geolog, jest to, że w torfowiskach tych znaleziono stojące pnie drzewa, zwłaszcza brzozy, sięgające metra wysokości. Pnie te bez rozkładu i gnicia nie mogły dłużej nad jedno stulecie pozostawać wystawione na działanie powietrza, tern więcej, że brzoza należy do gatunków drzewa najmniej odpornych. Otóż pnie rzeczone wogólności zachowały się w tak dobrym stanie, że można ich było spożytkować i wyrabiać z nich przedmioty sztuki. Czyż to nie najlepszy dowód, że nie były one wystawione na działanie powietrza przez przeciąg dwóch lub trzech tysięcy lat, jak tego wymaga teorya Boucher de Perthes'a, przyjęta i powiększona przez Lyell'a?
Szybki ten przyrost dawnych torfowisk stwierdza archeologia. W różnych miejscowościach Francyi i Anglii znaleziono starożytne drogi rzymskie, pokryte grubą warstwą torfu, na którym jeszcze miejscami leżały grube osady innej natury. W Londynie pod dawnymi murami city odkryto warstwę torfu na dwa do trzech metrów grubą, która w całości utworzyć się musiała w okresie rzymskim, gdyż na rozmaitej jej wysokości znajdowano ślady tego okresu.
Stwierdzono fakta jeszcze bardziej uwagi godne. Trupy dwóch osób, zmarłych w 1674 r. w hrabstwie Derby znaleziono w dwadzieścia siedm lat później pokryte trzystopową warstwą torfu. Monety Edwarda IV, który umarł w roku 1483, znaleziono niedawno na głębokości ośmnastu stóp pod ziemią. Wreszcie w Iriandyi, kraju najbardziej ze wszystkich podatnym do tworzenia się torfu z powodu wilgotnego klimatu, znaleziono na głębokości dwudziestu stóp baryłki masła i trzewik skórzany, — przedmioty, które nie zdają się być dawniejszymi nad wiek siedmnasty7.
Powiadają, że roczny przyrost torfowisk irlandzkich wynosił pięć centymetrów. Fakt powyżej zaznaczony i wiele innych temu podobnych zdają się czynić to zdanie prawdopodobnem. Podług tego obliczenia, dziesięciometrowa ława torfu, to jest grubsza od wszystkich torfowisk doliny Sommy, mogła się była utworzyć w ciągu dwustu lat czasu.
Geologowie specyaliści zdają się być bliscy przyjęcia tego wniosku. „Dosyć jednego stulecia, czytamy w Prodrome de geologie Vezian'a, by takie rośliny jak mchy np. wytworzyły ławę torfową o trzechmetrowej grubości." Dalej idzie jeszcze Rioult de Neuville, który powiada: „Zdaje się być rzeczą udowodnioną, że w pomyślnych warunkach najgrubsze nawet pokłady torfu mogły się utworzyć w ciągu jednego lub dwóch stuleci, i to tam nawet, gdzie on się już dziś nie wytwarza dla braku warunków, koniecznych do jego rozwoju"8.
Jak widać, daleko nam jeszcze do owych setek stuleci, do jakich lubią się odwoływać zwolennicy długich chronologii.
3. Stalagmity.
Stalagmitami nazywamy pewne skamieniałości wapienne, pokrywające ziemię w niektórych jaskiniach i obejmujące często wyroby przemysłu ludzkiego. Skamieniałości te powstają z parowania wód, które spadając ze sklepienia jaskini, osadzają na ziemi węglan wapna, którym były przesycone.
Gdyby znano stuletni przyrost stalagmitów, nietrudno byłoby wywnioskować z nich przypuszczalny wiek szczątków przeszłości, jakie w sobie zawierają. Tego właśnie próbowano dokazać. Na nieszczęście, dane tego zagadnienia są nadzwyczaj niepewne. Można powiedzieć, że przyrost rzeczony, względnie do czasów i miejsc, zmienia się w stosunku jednego do stu, a nieraz nawet więcej. Stąd pochodzi zadziwiająca owa różnica wypadkowych, do jakich prowadzą obrachowania. Jest pewien pisarz, który przypuszcza, że nie byłoby wcale zanadto, gdybyśmy przyjęli milion lat na utworzenie się dwóch warstw stalagmitowych, odkrytych jedna nad drugą w jaskini Kent w okolicy Torquay (Anglia), a to ze względu, że każda z tych warstw liczy około pięciu metrów grubości; ale pewien znów amerykański naturalista zauważył, że roczny przyrost stalagmitów w jaskiniach Virginii wynosi pięć milimetrów, i że nic nie przeszkadza, aby stalagmity w Kent nie utworzyły się z tą samą szybkością. Podług tego rachunku, tysiąc lat wystarczyłoby na ich utworzenie.
Trzeba dodać, że niższa warstwa tych dwóch stalagmitów, znacznie grubsza od zwierzchniej, może być nawet wcześniejsza od przybycia w te strony człowieka. Kilka krzemieni znalezionych pod spodem tak jest grubych i niezgrabnych, że wątpić trzeba, czy były kiedy obrabiane. Prócz tego, można jeszcze powątpiewać o ich autentyczności z powodu licznych przekształceń, jakim uległy osady tej jaskini skutkiem ponawianego w niej często kopania ziemi.
Nie potrzeba zresztą jechać aż do Ameryki, by się przekonać, jak szybko formują się stalagmity w pomyślnych dla siebie warunkach. Jako przykład wskazują jaskinię w hrabstwie York w Anglii, gdzie roczny przyrost stalagmitów dosięga dziewięciu milimetrów, a Elizeusz Reclus wspomina (Les Continents) inne fakta w tym rodzaju, mianowicie w jednej z jaskiń Adelsbergu w Austryi.
Nie ma wątpliwości, że większość stalagmitów za dni naszych nie tworzy się tak szybko; ale też trzeba przyznać, że dzisiejsze warunki klimatyczne są daleko mniej od ówczesnych pomyślne dla tego rodzaju formacyi. Inaczej zaś było w epoce czwartorzędowej, bo wówczas klimat był daleko bardziej wilgotny, a roślinność daleko obfitsza. Wody obciążone kwasem węglanym, wynikającym z naturalnego rozkładu roślin, musiały daleko mocniej uderzać na pokład wapienny i cząstki jego pociągać za sobą.
Najwyższą, zatem byłoby nieroztropnością, opierać choćby najmniejsze obliczenia na tworzeniu się stalagmitów. Tak samo jak torfowiska i pokłady żwiru rzecznego, stalagmity nie dozwalają ustalić daty przybycia człowieka do Europy zachodniej.
Słowem, geologia wcale nie rozwiązuje zagadnienia o dawności rodzaju ludzkiego. Poucza ona tylko, że człowiek ukazał się u nas w epoce czwartorzędowej, i to raczej ku jej końcowi aniżeli w jej początkach, ale epoka ta była tak różna od naszej, przyczyny z natury swej zmniejszające postać i kształty ziemi okazywały wówczas siłę i natężenie tak niezwykłe, że ze zjawisk, jakie znamionowały epokę czwartorzędową, niepodobna sądzić o długości jej trwania. Powinna ona być krótką, względnie do grubości osadów, jakie ją reprezentują: i to jest jedyny punkt, na który się prawie zgadzają geologowie.
Nie pytać nam przeto geologów o dokładne daty. Dzisiejszy stan nauki pozwala w tym przedmiocie wyprowadzić tylko negatywne wnioski. Wszelako, ze wszystkich obliczeń, do jakich się uciekano, obliczenia najmniej uzasadnione są jeszcze te, „które hojnie rozdzielają setki i tysiące wieków pomiędzy rozmaite fazy epoki czwartorzędowej." Próżne usiłowania! dotychczas jeszcze nie zdołano nawet wykazać niedostateczności chronologii starożytnej. W faktach geologicznych, jakie nam opowiedziano i jakieśmy powyżej streścili, „nie dostrzegamy absolutnie nic takiego, powiada Lapparent, coby upoważniało do owych ogromnych obliczeń, jakich się nie lękali stawiać niektórzy pisarze"9.
II. Dawność człowieka wobec geografii fizycznej.
Od czasu, kiedy człowiek objął w posiadanie zachodnie kraje Europy, powiadają niektórzy, zaszły znaczne zmiany w rozmieszczeniu lądów i mórz, oraz w ukształtowaniu się kontynentów. Podług Lyell'a (L'anciennete de l'homme), cieśnina Pas-de-Calais wówczas jeszcze nie istniała. Mortillet idzie jeszcze dalej i mówi, że Francya nietylko łączyła się bezpośrednio z Anglią, ale także z Afryką i Ameryką. Znaczne zatem obniżenie się gruntu, skutkiem którego morze zalało ziemie, położone między owymi punktami, miało nastąpić po ukazaniu się człowieka.
W innych znów miejscowościach, przeciwnie, nastąpiło podwyższenie się gruntu. Lyell ukazuje nam na pomorskich wybrzeżach Gallii muszle morskie pochodzenia czwartorzędowego na wysokości, dochodzącej, jak się zdaje, 400 metrów. W Norwegii stwierdza on również osady morskie z tegoż czasu na wysokości 200 metrów. W Sardynii, niedaleko Cagliari, znaleziono, jak nam zaręcza ten sam geolog, muszle morskie, tym razem łącznie z naczyniami glinianemi, na wysokości 90 metrów nad poziomem morza.
Wszystkie te ruchy gruntu, uważane za późniejsze od przybycia człowieka w te strony, miały się dokonywać z największą powolnością. Lyell przypuszcza zaledwie 75 centymetrów podwyższenia na jedno stulecie, gdyż taka ma być podobno miara oscyllacyi, stwierdzonych za naszych czasów na brzegach Szwecyi. Otóż, sama nawet podstawa tego rachunku nie jest dokładna, bo obserwacye stwierdzają raczej podwyższenie się brzegów skandynawskich na pół metra w ciągu jednego wieku. Co więcej, same owe poruszenia gruntu bynajmniej nie są prawidłowe. Nietylko są różne względnie do miejscowości choćby najbardziej do siebie zbliżonych, ale nawet w tej samej miejscowości różne są względnie do czasu. Stwierdzono to niegdyś na skale Piteå, w północnej stronie zatoki Botnickiej. Skała, która w ciągu przeszło jednego wieku, od r. 1750 do 1851, podwyższyła się ledwie na 92 centymetry, od owego czasu do r. 1884, to jest w ciągu trzydziestu trzech lat podniosła się na 50 centymetrów.
Większą jeszcze różnicę zauważono na wybrzeżach Szkocyi, gdzie podwyższenie się gruntu wynosi 5 do 15 milimetrów rocznie. Wszelako, trzeba chyba zapomnieć o zmianach, dokonanych w ciągu ery chrześcijańskiej, by się prawdziwie dziwić zmianom, jakie zaszły w wypukłościach naszego globu w czasach przedhistorycznych. Przypomnijmy więc sobie niektóre z tych zjawisk.
Najłatwiej tego rodzaju zjawiska skonstatować na wybrzeżach morskich z powodu następstw, jakie tam każda najmniejsza zmiana poziomu sprowadza. Tu ziemia wsunęła się w morze, tam, przeciwnie, morze rozszerzyło swe granice. Ostatni ten wypadek zdarzył się zwłaszcza na północnych brzegach Francyi, gdzie nierzadko przy odpływie morza spotkać można dosyć daleko od rzeczywistych brzegów pewne ślady dawnego lądu. Tu bez wątpienia w epoce względnie niedawnej wtargnęło morze w brzegi stałego lądu.
Również i po drugiej stronie cieśniny Pas-de-Calais wody zajęły obszary ziemi. Diodor Sycylijski świadczy, ze niegdyś przy odpływie morza suchą nogą przenoszono cynę z Cornwallis na wyspę Wight. A dziś, jakże daleko do takiej pieszej przeprawy! Dosyć byłoby może cofnąć się o kilka wieków wstecz od owej epoki, by znaleść wyspy W. Brytanii połączone z kontynentem.
Jednakże, jeżeli to obniżanie się gruntu nastąpiło na całem północnem wybrzeżu Francyi, to musiało ono być niekiedy przerwane zjawiskiem wprost przeciwnem, albowiem posiadamy dowód, że jedna część tego terytoryum pod koniec epoki rzymskiej była niższa, niż jest dzisiaj: mówiliśmy poprzednio, przy sposobności namulisk, że w dep. Nord znaleziono monety Posthumus'a pod osadem morskim na trzy metry grubym; z tego zaś trzeba wnioskować, że morze ponownie po trzecim wieku naszej ery zalewało ten kraj przez czas jakiś. A jakimżeto sposobem staćby się mogło, gdyby grunt tych terytoryów był wówczas na dzisiejszym swoim poziomie?
Podobny wypadek stwierdził Mercey na dolinie Sommy. Odkrycie muszli morskich i kamieni obok przedmiotów rzymskich wprowadziło tego geologa na myśl, że przed piętnastu mniej więcej wiekami morze sięgało aż do Amiens. Otóż, miejsce, gdzie dokonano tego odkrycia, leży dziś na dwadzieścia metrów nad poziomem morza. A zatem od owego czasu grunt podnieść się musiał o całą albo prawie o całą tę wysokość. I tu więc również mielibyśmy wciągu jednego wieku więcej niż jeden metr podwyższenia gruntu, gdyby to podwyższenie odbywało się prawidłowo i powoli. Ale mamy powody przypuszczać, że dokonało się ono raptownie. Inaczej bowiem trudno byłoby sobie wytłómaczyć owe gwałtowne zjawiska, jakie towarzyszyły cofaniu się wód i zostawiły po sobie wyraźne ślady w samem mieście Lille10.
Wbrew przeciwnym twierdzeniom pewnej szkoły, gwałtowne te poruszenia gruntu nie są wcale rzadkie. Są one może częstsze i lepiej stwierdzone, aniżeli poruszenia powolne. Nie skończylibyśmy, gdybyśmy chcieli wyliczać wszystkie te poruszenia, jakie się dokonały choćby tylko od dwóch wieków z powodu trzęsień ziemi lub wulkanicznych wybuchów. Dla pamięci tylko przypominamy; wysepki Santorin (Cyklady), wyszłe raptownie z pod wody w różnych czasach, mianowicie w 1707 r. i w 1866; wyspę Nyoe, wyłaniającą się z pod morza w 1783 r. w południowo-zachodniej stronie Irlandyi, by w rok potem niespełna nanowo zniknąć; wyspę Julia albo Graham, która się również raptownie ukazała w 1831 r. na południowo-zachodniej stronie Sycylii, by w kilka miesięcy potem również raptownie się pogrążyć w falach morskich; ową Jorullo, górę wulkaniczną, wznoszącą się raptownie w 1759 r. na równinach Mexyku do wysokości 500 metrów; znaczną część Nowej-Zelandyi, wzniesioną w ciągu jednej nocy 23 stycznia 1855 r. do wysokości trzech metrów; wybrzeże Chilijskie, w ciągu naszego wieku wstrząsane rozmaitemi poruszeniami, których następstwem było podwyższenie się brzegu morskiego i sąsiedniej wyspy na wysokość od dwóch do trzech metrów; część Indyi, wynoszącą 3,000 kilom. kwadr., zapadającą się raptownie pod fale morskie, podczas gdy w odległości 9 kilometrów stamtąd wśród równiny łańcuch wzgórz się formował; Kalabryę rozdzierającą się, a tu i ówdzie się znów obniżającą, by następnie znów się podwyższyć pośród strasznych wstrząśnień, jakich doświadczyła w 1783 r.; jeziora na trzydzieści kilometrów wielkie, tworzące się w 1812 r. w ciągu jednej godziny na dolinie Mississipi; nadbrzeżną ulicę Lizbony, zapadającą się raptownie pod tłumem ludu, który ją zajmował w czasie trzęsienia ziemi w 1755 r. i zalaną wodami na 150 metrów głębokiemi; wreszcie świeżą katastrofę wysp Sondskich, która spowodowała zapadnięcie się niektórych wysp, a wyłonienie się innych z pod morza, która tak dalece zmieniła geografię fizyczną tej części naszego globu, że zmusiła żeglarzy do pewnych zmian w rozkładzie drogi.
Z tego pobieżnego wykazu możemy się przekonać, czy rzadkie były w naszej epoce zjawiska gwałtowne i ziemi raptowne ruchy! Otóż, mamy wszelkie prawo przypuszczać, że ruchy te były jeszcze częstsze w epokach geologicznych, a zwłaszcza w epoce ostatniej, na pozór najbardziej ze wszystkich niespokojnej, t. j. w epoce czwartorzędowej. Nie przypuszczamy, aby który z geologów chciał temu przeczyć.
A zatem o długości trwania tej epoki nie można wnosić z ogromu oscylacyi, jakie się w ciągu niej dokonały. Pomimo to jednak dobrze będzie zauważyć, że te oscylacye, choćby nawet wynosiły tylko jeden metr na jedno stulecie, nie pociągnęłyby jeszcze bardzo ciężkich następstw dla dawności rodzaju ludzkiego. Jeśli w Norwegii znaleziono osady morskie na wysokości 200 metrów, a w kraju Gallów takież osady na wysokości 400 metrów nad dzisiejszym poziomem morza, to przecież nie natrafiono w tych pokładach na nic takiego, coby świadczyło, że człowiek istniał już w czasie ich formowania się. W samej tylko Sardynii znaleziono wyroby przemysłu ludzkiego w osadach tej samej natury, ale na wysokości nie przewyższającej 90 metrów. Zapewne, i to zanadto jest wielka liczba, albowiem skoro się przypuści, że podwyższenie gruntu dochodziło do wysokości jednego metra w ciągu stulecia, z odkrycia tego trzebaby wnioskować, że człowiek żył w Sardynii przed 9000 lat, co wcale się nie zgadza z chronologią, przez trądycyę nam przekazaną. Atoli zrozumieć łatwo, że ta miara jednego metra na jedno stulecie, nigdzie zresztą dotąd nie stwierdzona, nie da się zastosować do kraju, tak często wstrząsanego wulkanicznemi ruchami, jak są wyspy, sąsiadujące z Włochami. Co więcej, zdaje się, że takie mniemane wzniesione miejsce nie jedno się znajdzie w Sardynii. Emilian Dumas widzi w tych naczyniach glinianych i w tych stosach muszli nic więcej, tylko szczątki starożytnych kuchni, podobnych do duńskich Kioekken-madding. (E. Reclus. La Terre, t. I str. 120).
Co do zarzutu, opartego na dawnem połączeniu Europy z Afryką przez dzisiejszą cieśninę Gibraltarską, i z Ameryką przez nieistniejący dziś kontynent, to zarzut ten nie zasługuje na uwzględnienie. Jest-to przypuszczenie, na niczem nie oparte. Jeśli kiedy istniała jaka bezpośrednia łączność pomiędzy temi różnemi ziemiami, to chyba dawno bardzo przed ukazaniem się człowieka, jak tego dowodzą zupełnie odrębne cechy fauny obu tych kontynentów. Ciekawa rzecz widzieć, jak Mortillet, który gdy mu chodzi o zwiększenie ilości dowodów na poparcie dawności człowieka, za fakt pewny przyjmuje łączność Europy z Ameryką, pierwszy podnosi głos przeciw tej łączności, gdy idzie o istnienie Atlantydy (ob. ten art. Atlantydy), ta bowiem tłómaczyłaby zaludnienie Nowego-Świata przez Stary i stałaby w sprzeczności z pojęciami polygenistycznemi Mortillet'a. Oto do jakich sprzeczności prowadzi duch stronnictwa!
Ale zakończmy na tern nasze wywody. Te kilka uczynionych powyżej uwag powinno wystarczyć do wykazania, że zmiany zaszłe w geografii fizycznej i w wypukłościach kuli ziemskiej od początków epoki czwartorzędowej żadną miarą nie obowiązują do rozszerzania granic chronologii człowieka. Zarzucane nam ruchy powierzchni ziemi albo się potworzyły przed istnieniem człowieka, albo też dają się wyjaśnić bez koniecznej potrzeby nagromadzania licznych stuleci, jak to lubią czynić niektórzy. Gdy zważymy na podobnej natury zjawiska, jakie się wytworzyły pod naszemi, że tak powiem, oczami w epoce historycznej, nie jesteśmy bynajmniej przestraszeni ani doniosłością ani ogromem tych zjawisk; gdy się pomyśli, naprzykład, że podany niegdyś przez Cezara opis gallskich wybrzeży morskich wcale się nie zgadza z dzisiejszemi wybrzeżami, gdy się wspomni nadto, że epoka czwartorzędowa musiała być daleko więcej wstrząsana i niepokojona od naszej epoki, ulega się pewnemu zdziwieniu, że nie znaczniejsze jeszcze wytworzyły się zmiany w ukształtowaniu się powierzchni ziemi w ciągu pięciu czy sześciu tysięcy lat, jakie podług trądycyi i wszelkiego prawdopodobieństwa upłynęły od chwili, gdy człowiek objął w posiadanie zachodnie kraje Europy.
Ob. Pozzy, „La terre et le recit biblique de la creation," ch. XII. — Moigno, „Les splendours de la foi," t. II. — Hamard, „Etudes critiques d'archeologie prehistorique," ch. II, Supplement. Również art. nin. Słownika Chronometry naturalne. (Hamard).
X. W. s.
Footnotes
- 
Ob. Compte rendus du Congrés Scientifique de Lille. 1874. str. 60. ↩
 - 
Ob. Materiaux pour l'histoire de l'homme. 1888. str. 136. ↩
 - 
Ob. Lyck. Les principes de geologie, t. I. ch. XV. ↩
 - 
Lapparent. Traitó de geologie. 2 edit. str. 349. ↩
 - 
Boucher de Perthes. Antiquites celtiques et antediluviennes, t. I, str. 213. ↩
 - 
The recente origin of man. str. 281. ↩
 - 
O tych danych czytaj: Lyell, „Principes de geologie, t. II.—Sonthal, The Recent Origin of man, w różnych miejscach. — Nadaillac, Les premiers hommes, t. II. ↩
 - 
Materiaux, 1876, str. 358. ↩
 - 
Traitó de geologie, 2 edit., str. 1284. ↩
 - 
Gosselet. Congres de Lille, 1874. str. 61. Mercey. Bulletin de la Societe geologigue 1876—77. ↩