CUDA.
I. Nauka Kościoła o cudach.
Naukę Kościoła o cudach dokładnie streszcza Sobór Watykański. Oświadczywszy naprzód, że wiara w prawdy objawione jest cnotą nadprzyrodzoną, mocą której, łaską bożą uprzedzeni i wsparci, wierzymy w te prawdy przez wzgląd na powagę Boga, który nam je objawił, Koncylium Watykańskie tak dalej mówi: „By wszakże przyzwolenie ze strony naszej wiary było zgodne z rozumem, chciał Pan Bóg, aby z wewnętrznemi pomocami łaski Ducha św. łączyły się zewnętrzne dowody Jego objawienia. Dowodami tymi są czyny boskie, a zwłaszcza cuda i proroctwa, które nam aż nadto wykazują wszechmoc i nieskończoną wiedzę Boga, dają nam poznać objawienie boże, którego są najpewniejszymi znakami, zastosowanymi do pojęcia wszystkich. To też Mojżesz, prorocy, a przed innymi Pan nasz Jezus Chrystus, byli twórcami mnóstwa cudów i najjawniejszych proroctw, o apostołach zaś czytamy (Marek, XVI, 20): a oni wyszedłszy przepowiadali wszędy: a Pan dopomagał y utwierdzał mowę przez cuda pozad idące.“ (Const. Dei Filius. cap. III. De Fide).
Następnie Sobór św. temi słowy określa, co jest przedmiotem wiary katolickiej odnośnie do cudów:
„Jeśliby kto utrzymywał, że objawienie boskie nie może być stwierdzone za pomocą znaków zewnętrznych, i że skutkiem tego do wiary skłania ludzi jedynie wewnętrzne każdego przekonanie albo prywatne natchnienie, niech będzie wyklęty.“ (Ibid. eon. 3).
„Jeśliby kto twierdził, że cuda są niemożliwe, i że skutkiem tego wszystkie cuda, nawet te, o których mówi Pismo św., powinny być odrzucone jako bajki i mity, albo też, że cuda nigdy nie mogą być z pewnością poznane, i że nie dostarczają nam prawdziwego dowodu boskości pochodzenia religii chrześcijańskiej, niech będzie wyklęty” (Ibid. eon. 4).
Zgodnie z temi uchwałami Soboru, by nie wpaść w herezyę, obowiązani jesteśmy wierzyć w następujące prawdy wiary katolickiej:
Cuda są możliwe. Wszystkie cuda, szczególnie zaś te, które podaje Pismo św., nie są bajkami ani mitami. Obowiązek wierzenia w prawdy objawione może być udowodniony przez znaki zewnętrzne. Niektóre cuda można rozpoznać z wszelką pewnością. Cuda dostarczają nam prawdziwego dowodu boskości pochodzenia religii chrześcijańskiej.
Czytelnik zauważył zapewne, iż Sobór św. nie tylko nie podaje prawdziwości wszystkich cudów za artykuł wiary katolickiej, ale że nawet za taki artykuł wiary nie ogłasza żadnego cudu w szczególności. W kanonach swoich potępia jako heretyków tylko tych, co zaprzeczają możliwości, rzeczywistości lub siły dowodowej wszystkich cudów, jakie można przytoczyć na korzyść chrystyanizmu. Mimo to wszakże wiara nasza nakazuje nam wierzyć, że Mojżesz, prorocy, nadewszystko sam Chrystus i apostołowie, spełnili wiele i znakomitych cudów. Bo aczkolwiek Sobór Watykański postawił to twierdzenie w jednym ze swych rozdziałów, a nie powtórzył go w kanonach, określających dogmaty wiary, to jednak ze względu na wyraźne teksty Pisma św. i na stałą a jednozgodną naukę wszystkich organów władzy Kościoła, jest ono przedmiotem wiary katolickiej. Nadto Pismo św. przytacza wiele poszczególnych cudów, a osobliwie wyszczególnione w Składzie Apostolskim cuda zmartwychwstania i wniebowstąpienia Pańskiego, które obowiązani jesteśmy uznać za fakta rzeczywiste i wierzyć w nie, jeśli nie chcemy wpaść w herezyę.”
Co się zaś tyczy innych dosyć licznych faktów, o których Pismo św. nie dosyć wyraźnie wspomina i których istoty tradycya Kościoła nie określiła, nie mamy żadnego obowiązku w nie wierzyć, jako w wydarzenia nie dosyć pewne.
Nie podaje nam również Kościół za artykuły wiary, tych cudów, o których Pismo św. nic nie mówi, ani też wszystkich cudów w ogólności, dokonywanych przez świętych kanonizowanych. W dalszym ciągu tego artykułu (§ VIII) powiemy, jak rozumieć należy orzeczenia Kościoła w tym przedmiocie.
II. Prawdziwe i błędne pojęcie cudu.
Cudami nazywają niekiedy wydarzenia, zdziałane w porządku fizycznym, umysłowym lub moralnym, mające wyraźnie Boga za swego sprawcę. W tern rozumieniu cudami będą zarówno proroctwa i stałość męczenników, jak wskrzeszanie umarłych. Ale po większej części nazwę cudu stosujemy do takiego czynu bożego, którego przedmiotem jest świat materyalny. Sobór Watykański odróżnia cud proroctwa od innych dzieł bożych, służących za dowód objawienia chrześcijańskiego; tak też i my czynimy.
W tern rozumieniu cudem będzie wydarzenie widzialne, wplecione w wątek zjawisk świata materyalnego — organicznego lub nieorganicznego — najwyraźniej przekraczające własności wszystkich sił fizycznych, w chwili spełniania się jego działających; cud taki nie dopuszcza urzeczywistnienia się skutku, jaki te siły fizyczne powinnyby według praw wszechświata sprowadzić, i nie da się wytłómaczyć inaczej, jak tylko przez nadzwyczajne działanie boże.
Do zrozumienia tego określenia przyczyni się kilka uwag, jakie uczynimy o prawach wszechświata i o naturze naszego działania w świecie materyalnym.
Wszystkie jestestwa, jako skończone, posiadają władze i siły ograniczone. Ucho nie może widzieć, kamień nie może słyszeć, woda ma pewną gęstość i ciężar. Wiemy z doświadczenia, że jestestwa, pozbawione rozumu i woli, zawsze działają jednakowo, skoro tylko pozostają w tych samych warunkach, czyli innemi słowy, podlegają bezwzględnemu determinizmowi. Tak naprzykład, ciało ludzkie, wrzucone w piec rozżarzony, niewątpliwie spali się na węgiel; tak samo pewna ilość wody zachowa zawsze tę samą objętość, dopóki będzie poddana tej samej temperaturze i ciśnieniu. To też prawem natury nazywa się stały i ogólny sposób, podług którego te same zjawiska odtwarzają się w tych samych okolicznościach.
O prawdzie powyższych twierdzeń nikt nie wątpi, dopóki mowa o ciałach bezdusznych, lecz wolne czyny istot rozumnych nie zawsze objawiają się jednakowym sposobem, choć w tych samych warunkach pozostają; nie podlegają one bezwzględnemu determinizmowi, który panuje tylko w świecie materyalnym (ob. art. Wolna wola). Nie potrzebujemy dochodzić tutaj, czy i o ile wolność woli człowieka jest ograniczona lub nieograniczona pod względem możności wyboru; dość nam będzie stwierdzić przez wszystkich uznaną prawdę, że gdy istoty, obdarzone wolną wolą, działają w świecie materyalnym, działanie ich jest nieograniczone, to znaczy, mogą działać tylko w pewnych określonych granicach, a więc zgodnie z niezmiennem prawem natury. Ciało nasze poddane jest woli, ale zarazem żyje ono i porusza się podług praw ściśle określonych. Ażeby oddziaływać na ciała zewnętrzne, człowiek wyzyskuje ich siły i posługuje się znajomością praw, które temi ciałami rządzą. Na tem polega cała tajemnica władzy człowieka nad przyrodą i jej zjawiskami. Za pomocą słabych sił naszego ciała zmieniamy warunki, w których siły przyrody objawiają się w ten sposób, żeby osiągnąć skutek, jaki powinien nastąpić w warunkach przez nas wytworzonych. Ażeby stracić wszelką wrażliwość, dosyć mi zażyć chloroformu, aby zastrzelić orła bujającego w powietrzu, dosyć mi pociągnąć cyngiel nabitej strzelby. Czyny ludzkie w świecie zewnętrznym poddane są tymże samym prawom świata zewnętrznego; możemy zmienić warunki, w których działają siły fizyczne i fizyologiczne, ale w tych samych warunkach siły te wytworzą zawsze te same skutki.
Cośmy powiedzieli o człowieku, stosuje się do wszystkich istot wolnych, wyższych od człowieka: aniołowie i czarci spożytkowują również siły ciał do działania we wszechświecie. Chociaż nie mogą oni stworzyć nowych substancyi, ani zniszczyć tych, które Bóg stworzył, to jednak siły właściwe tym duchom, o wiele przewyższają siły człowieka; my nie znamy wielu praw, które im są znane, przeto zjawiska, które oni wytwarzają w świecie fizycznym, mogą być o wiele wyższe od tych, które my jesteśmy zdolni sprowadzić.
Co się tyczy Boga, to Jego potęga jest nieskończona, a wszystkie siły stworzonego świata całkowicie od Niego zależą. Jego zatem działanie w świecie jest poddane tylko tym prawom, które On sam sobie zakreślił, to jest, nie podlega żadnemu determinizmowi, oraz jest zupełnie niezależne od warunków zewnętrznych, w których się ono objawia (ob. art. Stworzenie i Opatrzność).
Skoro więc w pewnych warunkach zdarza się wypadek odmienny od tego, jakiby powinien nastąpić w skutek praw znanych, wypadek, którego nie można przypisać żadnemu czynnikowi stworzonemu, to sprawcą tego wypadku jest Bóg, a jeśli wypadek ten zaszedł w świecie fizycznym, będzie się nazywał cudem.
Zresztą sam Bóg tylko wyłącznie może działać prawdziwe cuda, a zatem czyny aniołów, czartów, a tembardziej człowieka niewłaściwie nazwanoby cudami. Czyny aniołów i czartów mogą być tylko nadzwyczajne, zdumiewające i dziwne, podobnie jak niektóre dzieła ludzkie, ale czyny te nie są cudowne. Nie wynika stąd, żeby Pan Bóg nie mógł posługiwać się aniołami lub ludźmi do czynienia cudów; nieco niżej zobaczymy, że. wielu było świętych cudotwórców, lecz ci czynili cuda nie własną mocą, tylko mocą Boga, który przez nich działał. Nie wynika stąd również, żeby tylko te dzieła były cudami, których nie może dokonać żadna siła stworzona, bo są cuda boże, np. uzdrowienie, które przy odmiennych warunkach mogłyby być zdziałane mocą szatana, mocą człowieka, a nawet siłą praw fizycznych; ale w tych warunkach, w których cuda te się spełniły, nie można przypisywać ich działaniu stworzeń, lecz tylko nadzwyczajnej interwencyi Boga.
Wszystkie cuda są dziełem bożem, ale nie wszystkie dzieła boże są cudami. Zstąpienie łaski poświęcającej do duszy chrześcijanina jest dziełem bożem, ale nie jest cudem, gdyż łaska boska .nie przeszkadza spełnianiu się zjawisk, wytwarzanych przez siły fizyczne w chwili, kiedy łaska bywa udzielana. Podobnież chrzest nie uwalnia ciał naszych od żadnego z praw fizyologicznych, którym są one podległe. Stwarzanie również nie jest cudem, gdyż dokonywa się poza działaniem wszelkich istniejących tworów, i, co za tern idzie, nie przeszkadza spełnieniu się żadnego zjawiska naturalnego. — Współudział, jak Bóg przyjmuje w naturalnem działaniu ciał, także cudem nie jest, gdyż zmierza do sprowadzenia skutków, zgodnych z niezmiennemi prawami wszechświata.
Określiwszy w ten sposób istotę cudu, nie będzie bez korzyści wskazać tu pewne błędne o nim pojęcia. Dążą one wogóle do utożsamienia cudów ze zjawiskami naturalnemi; niektóre z tych pojęć wymyślili sami apologeci chrześcijańscy, inne znów podają racyonaliści, którzy wszystkie cudowne zjawiska wytłómaczyć pragną sposobem naturalnym.
Clarke, przypisując materyi absolutnie bierną bezwładność i uważając prawa świata materyalnego jako prosty wyraz woli bożej, określa cud w ten sposób: „Czyn nadzwyczajny, uchylający się od zwykłego porządku rzeczy i prawidłowego rozwoju Opatrzności, dokonany przez samego Boga lub przez jakiś czynnik rozumny — wyższy od człowieka, na potwierdzenie jakiegoś dogmatu albo posłannictwa pewnej osoby, w celu nadania jej potrzebnej powagi.”1
Określenie to błędnie przypuszcza, że ciała nie mają własnego w świecie działania, i że wszystkie zjawiska fizyczne tak samo jak cuda, są wyłącznem dziełem Boga lub duchów; określenie to nawet nie zaznacza, że cuda dokonywają się poza obrębem praw natury.
Houtteville fałszuje pojęcie cudu, przypisując go działaniu przyczyn naturalnych podług praw im właściwych. „Czemużby, powiada on, te same prawa, które wystarczają do wytworzenia tylu cudownych skutków, miały być niewystarczające do spełniania cudów, których widok w podziw nieraz wprowadzał świat cały? Pan Bóg udzielając materyi odpowiedni stopień ruchu, który ona miała posiadać przez wszystkie wieki, mógł, rozumie się, w ten sposób określić prawo wzajemnego rzeczy stworzonych stosunku, że w pewnym naprzykład czasie miał widzieć świat pewne jakieś zaćmienie lub pewne jakieś zmartwychwstanie.”2
Nakoniec niektórzy współcześni apologeci określają cud raczej jako fakt nadzwyczajny, zdziałany umyślnie przez Boga w tym celu, aby służył za dowód prawdziwośći objawienia, aniżeli jako fakt, nie dający się podciągnąć pod działanie istot stworzonych. Określać cud w ten sposób znaczy to samo, co pozbawiać go pierwszorzędnej jego dowodowej siły, przez odjęcie mu jednej z jego cech najistotniejszych.
Racyonaliści znowu nie przypuszczają w cudach nadprzyrodzonego udziału Boga, i uważają je za zjawiska, wytworzone przez nieznane nam przyczyny naturalne.
To też ci z pośród racyonalistów, którzy sądzą, że wykryli te nieznane dla ogółu przyczyny, zaznaczają to w swójem określeniu cudu. „Dziś już, powiada Littre w przedmowie do dzieła Salverte’a: (Sciences occultes, str. LX), dziś gdy znajomość praw natury stała się tak przeważająca... usuwamy cuda... z pośród tych objawów..., gdzie one istnieć się zdają... Odsyłamy je do tej specyalnej dziedziny, w której medycyna dotyka histeryi, umieszczamy je w dziale zaburzeń systemu nerwowego; nazywamy je hallucynacyami zbiorowemi, które posiadają tę własność, że wywołują w tłumach bardzo podobne subjektywne zjawiska; zaliczamy je do rzędu epidemii umysłowych, które, podobnie jak epidemie w ciałach wyciskają na umyśle pieczęć jednakiego zaburzenia.“
Reimarus cuda nazywa po prostu kłamstwami; Eichhorn i Paulus twierdzą, że cuda, są to fakta naturalne, które jeszcze badać trzeba; w oczach Wette’go i Strauss’a są to legendy, wytworzone w wyobraźni ludów, mity, które brano za opowiadania dziejowe.
Wszystkie zdania powyższe równają się zaprzeczeniu cudów, gdyż cud nie jest ani złudzeniem, ani kłamstwem, ani legendą, lecz wydarzeniem rzeczywistem; nie jest to zjawisko, dające się wytłómaczyć sposobem naturalnym, ale jest to dzieło nadnaturalne i boskie.
Ponieważ niewiara przeczy rzeczywistości takich czynów bożych; przeto w dalszym ciągu będziemy się starali dowieść możliwości cudów.
III. Możliwość i stosowność cudów.
Cud, jest to wypadek niezgodny z prawami świata stworzonego i Boga za sprawcę mający. Gdyby więc cud był niemożliwy, to przyczyna tej niemożliwości leżałaby albo po stronie świata, albo po stronie Boga.
Ażeby cud był niemożliwy ze rozgięciu nu świat stworzony, trzeba, by prawa świata były tak dalece stałe i niezmienne, iżby niedopuszczały żadnego wyjątku. To właśnie przypuszcza materyalizm, który nie uznaje innego bytu prócz materyi, a skutkiem tego uważa prawa świata materyalnego za stałe i nieuniknione; to samo też przypuszcza determinizm, który zgodziwszy się na istnienie duchów, każę im działać zawsze jednakowo w jednych i tych samych okolicznościach, a tern samem pozbawia ich wszelkiej wolności.
Aby cud był niemożliwy ze rozględu na Boga, trzebaby, albo żeby Bóg wcale nie istniał, albo też żeby mógł działać tylko podług praw naszego świata. Tego wdaśnie uczy ateizm, a z nim wszystkie rodzaje filozofii, mniej lub więcej zabarwione panteizmem lub dualizmem. Jedne z nich głoszą, że Bóg — to nic więcej tylko wszechświat, i — co za tem idzie — czyny Jego poddane są prawom wszechświata; inne, — że Bóg jest ideą, abstrakcyjnem pojęciem, w naszym umyśle istniejącem i po za obrębem naszego umysłu nie mającem rzeczywistego istnienia; jeszcze inne systemy głoszą, że Pan Bóg pozostaje najzupełniej obcym rozwijającym się przed naszemi oczyma zjawiskom, bądź dla tego, że nigdy nie brał udziału w stworzeniu materyi i nadawaniu jej praw, bądź też dla tego, że dokonawszy dzieła stworzenia, usunął się w głąb swej wieczności, pozostawiając świat jego własnym siłom, podobnie jak zegarmistrz pozostawia własnemu ruchowi zegar, który zbudował. Dziś zwłaszcza zaprzeczają możliwości cudów w imię materyalizmu, determinizmu i panteizmu. To też na wszystkie prawie zarzuty, czynione przeciw możliwości cudów znajdziemy odpowiedź w tych artykułach niniejszego Słownika, w których zbijamy odnośne błędy, tudzież w artykułach poświęconych specyalnie Bogu, Opatrzności i Stworzeniu świata.
Mimo to jednak dobrze tu będzie wskazać, jakim sposobem możliwość cudów wypływa z zasad filozofii spirytualistycznej, oraz jakim sposobem nie masz ani jednego z pomiędzy stawianych nam zarzutów, któryby jednocześnie nie dążył do obalenia zasad tejże filozofii spirytualistycznej, albo któryby przynajmniej nie przypisywał cudom takich cech i takich następstw, jakich one wcale nie posiadają.
Powiedzieliśmy wyżej, że do możliwości cudów wystarcza, żeby prawa świata materyalnego nie musiały się spełniać z absolutną pod każdym względem koniecznością, żeby Pan Bóg mógł działać w świecie bez ulegania tymże prawom. Że właśnie tak jest a nie inaczej, zaraz wykażemy.
Naprzód prawa materyalnego świata nie spełniają się z absolutną pod każdym względem koniecznością. Nie jest rzeczą niemożliwą, aby one wcale nie istniały, a przypuściwszy, że istnieją, możliwą jest rzeczą, aby nie znajdowały zastosowania.
Prawa istniejące obecnie, nie istniałyby, gdyby Bóg nie był stworzył świata, lub gdyby go był stworzył w odmiennych warunkach. Słońce i ziemia, ich odległość i ich wzajemny względem siebie stosunek, mogłyby być inne, aniżeli są w rzeczywistości. To zaś przypuściwszy, długość naszych dni i pór roku, ciężkość wszystkich ciał znajdujących się na ziemi, układ mórz i rzek naszych, części składowe atmosfery ziemskiej i, co zatem idzie, warunki życia na ziemi, tudzież prawa świata fizycznego i fizyologicznego, byłyby zupełnie inne, aniżeli są teraz.
Jakże więc poznajemy te prawa? Czy poznajemy je jako prawdy konieczne za pomocą logicznej dedukcyi, opartej na prawdach bezwzględnych i rozumnych? Bynajmniej, lecz poznajemy je za pomocą indukcyi, to jest, przez uogólnienie stałych stosunków, jakie nam okazuje doświadczenie wśród danych faktów i okoliczności.
Zresztą, indukcya ta, jeśli ma być trafna, tę tylko daje nam pewność/że dane zjawisko powtórzy się w tych wszystkich wypadkach, w których dane warunki nie będą zmienione. A zatem indukcja ta znajduje zastosowanie w tych tylko wypadkach, w których jedne i te same siły znajdują się obok siebie i będą pozostawione swobodnemu swemu działaniu; albowiem skoro w to działanie wmiesza się nowa jakaś siła, zwłaszcza — siła wyższa od tych, jakie dotąd działały, zjawisko rzeczone musi uledz zmianie.
Ostatnia ta uwaga prowadzi nas do wniosku, że prawa natury nietylko są przypadkowe i mogłyby wcale nie istnieć, ale nadto, że przypuściwszy, iż one istnieją, rozmaite przyczyny mogą przeszkodzić ich zastostowaniu, i co zatem idzie — ich spełnieniu. Tern właśnie przeszkadzaniem spełnieniu się jakiegoś prawa wolne czyny nasze bezustannie modyfikują rozwój natury fizycznej. Czyż tu nie ludzka ręka przekopała kanał Suezki, i czyż nie może ona zmienić pustyń Sahary w rozległe morze? Ale powie kto może, skoro człowiek działać zaczyna, zmieniają się okoliczności i dlatego to właśnie prawo natury nie znajduje zastosowania. Zapewne, odpowiadamy, ale właśnie dla tego, że okoliczności mogą uledz zmianie skutkiem wmieszania się istoty całkowicie wolnej, jaką jest człowiek, zastosowanie praw fizycznych nie jest bezwzględnie konieczne.
Pozostaje nam się jeszcze przekonać, czy wmieszanie się niewidzialnego Boga może tak samo przeszkodzić urzeczywistnieniu się praw fizycznych, jak wmieszanie się człowieka? W rzeczy samej bowiem, jeśli Bóg może wchodzić w sprawy świata przez czyny nie stosujące się do praw natury, to rezultatem takiej boskiej interwencyi będą właśnie cuda. Zobaczmy więc czy Bóg może w ten sposób oddziaływać na świat, i czy niema jakich powodów, któreby Mu w tern oddziaływaniu przeszkadzały.
Prawie nie potrzeba dowodzić, że Bóg posiada w swej istocie moc czynienia cudów. Jeśliby cud, jak chce Voltaire (Diction.phil.), był „pogwałceniem praw matematycznych... niezmiennych, wiecznych/ to byłby niemożliwy dla Boga, gdyż byłby niemożliwy sam w sobie. Pan Bóg rzeczywiście nie może uczynić tego, co samo w sobie jest sprzeczne i niedorzeczne, nie może uczynić, aby trójkąt był czworobokiem, słowem, nie może zmieniać ani gwałcić praw metafizycznych i matematycznych, gdyż one wypływają z Jego własnej istoty i występują na zewnątrz jako bezwzględna konieczność. Ale cud żadnego z rzeczonych praw nie gwałci. Wszak powiedzieliśmy, że cuda uchylają się z pod praw fizycznych świata materyalnego, a te prawa nie są bezwzględną koniecznością; one są przypadkowe, i jeśli istnieją, to dla tego tylko, że Bóg sam dobrowolnie je postanowił. Pan Bóg więc ma moc czynienia cudów, tak samo jak człowiek wmieszaniem się swojem ma moc zapobiegania pewnym zjawiskom. Cała różnica między cudem i dziełami człowieka pochodzi stąd, że z jednej strony potęga Boga jako nieskończona może wstrzymywać lub wywoływać wszelkie zjawiska fizyczne, a z drugiej strony, że działanie boże jest przed oczyma ludzkiemi ukryte; przeto w okolicznościach dla zmysłów dostępnych, w których się ono właśnie objawia, prawa fizyczne nie znajdują zastosowania, nam się zaś zdaje, że one tam powinny znajdować zastosowanie, i to sprawia, że gdy rozpatrujemy cud tylko w jego cechach dotykalnych, wydaje się nam on naruszeniem prawa, aczkolwiek w rzeczywistości jest on dziełem bożem, wktórem prawo fizyczne żadnego nie znajduje zastosowania.
Tym, co odmawiają Bogu mocy czynienia cudów, wystarcza odpowiedzieć z Rousseau (Troisieme lettre de la montagne): „Czy Bóg może działać cuda, to jest czy może naruszać prawa, które sam ustanowił. Pytanie to, jeśli je traktować będziemy poważnie, byłoby bezbożnem, gdyby nie było niedorzecznem/ albo też można im odpowiedzieć razem z Vigouroux (Les livres saint et la critique rationaliste, t. I, str. 13): „Jesteśmy zdolni dokonywać rzeczy, przechodzących siły zwierząt najbardziej zmyślnych, a gdyby one mogły rozumować i zdawać sobie sprawę z naszych czynów, powinnyby ze swego stanowiska nazwać nadprzyrodzonem to, co przewyższa ich naturę. Cóżbyśmy sądzili o rozumowaniu bobra, gdyby ten powiedział: Ja mogę zbudoioać tylko tamy na rzekach, więc też i człoiviek nie może zbudować okrętów, na których przepływa ocean. Okręt byłby dla nas, bobrów, rzeczą nadprzyrodzoną, a ivięc okręt nie istnieje. A czyż odmawiać Bogu mocy dokonywania rzeczy dla nas niemożliwych, nie jest-że to rezonować na sposób bobrów? Nie możemy więc logicznie zaprzeczać możliwości cudu, nie zaprzeczając jednocześnie istnienia Boga.“
To też ci, co uznają istnienie Boga, przyznają Mu również fizyczną moc czynienia cudów, wszelako, zdaniem deistów, Bóg nie może używać tej mocy bez niszczenia i swego dzieła i siebie samego. Dziełem Jego — świat, a najpiękniejszą i najdoskonalszą cechą świata — niezmienność i stałość praw jego. Bez praw natury niemasz porządku, niemasz trwałości, niemasz możliwości życia. Bez tych praw, na których się opieramy w przewidywaniu tego, co ma nastąpić, w unikaniu grożących nam niebezpieczeństw, w rozwijaniu przemysłu i we wzbogacaniu naszych wiadomości, nie posiadalibyśmy ani sztuki, ani przemysłu, ani wiedzy. — Zdaniem więc deistów, cud burzyłby prawa natury, które ze swej istoty są stałe i powszechne, a co najmniej, zastosowanie ich czyniłby wątpliwem. A zatem, tak wnioskują oni, cud niszczyłby dzieło Boga; a zatem, chociaż Bóg posiada moc czynienia cudów, tak samo jak posiada moc unicestwienia świata, to przecież mądrość Jego nie dozwoli Mu używać tej mocy, dopóki nasz świat ma istnieć.
Za długo byłoby przytaczać tutaj rozliczne postacie, pod jakiemi ten zarzut się objawia. Sądzimy, żeśmy streścili go wiernie i bez ukrywania trudności, które on podnosi. Nie trudno nam też będzie wykazać, że wszystkie te trudności pochodzą stąd, iż cudom przypisują się cechy i skutki, których one nie posiadają.
Czy cuda burzą prawa natury, jak to utrzymują niektórzy? Bynajmniej, one je wszystkie pozostawiają w całości. W rzeczywistości bowiem, prawem natury nie jest nic innego, jak tylko stały i powszechny sposób, podług którego w danych okolicznościach wytwarzają się pewne zjawiska. Prawem natury jest, naprzykład, że wody rzek płyną ze źródła położonego wyżej ku ujściu leżącemu niżej; to bowiem zjawisko powtarza się zawsze, ilekroć żadna siła nie stanie na przeszkodzie. A czyż można powiedzieć, że to prawo zostaje zburzone, gdy człowiek sztucznemi środkami podnosi wody rzeki ponad zwykły ich poziom? Wcale nie, albowiem ze zmianą okoliczności i same prawo niema już zastosowania. Podobnie też, gdy Bóg swą potęgą wstrzymał wody Jordanu, okoliczności również uległy zmianie, ponieważ wdała się w nie siła wyższa, siła Boża, i dla tego właśnie prawo natury nie znalazło tu zastosowania, a cud go bynajmniej nie obalał. Podobnież żaden cud nie obala praw natury, lecz pozostawia je w całości nietknięte.
Ale czy cud, zaszły nagle i bez widocznego powodu, nie stawia co najmniej przeszkody naszym przewidywaniom i wywodom naukowym? I to nie! Mogłoby to być, gdyby cuda były bardzo liczne i gdyby w chwili spełniania się ich nie można się było domyśleć czynnej w nich interwencyi Boga. To też w takich okolicznościach mądrość boża nie pozwoliłaby na spełnienie się cudu. Ale cuda są rzadkie, i gdy je Bóg czyni, wcale nie ukrywa swej interwencyi, gdyż cud właśnie ma na celu ujawnienie tej nadzwyczajnej interwencyi Bożej.
Musicie wszakże przyznać, zarzucają nam dalej, że cuda co najmniej wprowadzają nowy żywioł do ogólnej zgodności w zjawiskach świata, a ten nowy żywioł spowodowywa ogólne zamięszanie i naraża na zawód wszystkie nasze przewidywania i wszystkie rachuby uczonych; we wszechświecie bowiem wszystko razem się trzyma, jak w jakiej maszynie, której koła i kółka zależą jedne od drugich.
Zarzut ten stawiają jeszcze w takiej formie: Ilość materyi, ilość ruchu i sił we wszechświecie jest zawsze jednakowa; otóż czynnik jakiś nadnaturalny nie może się w nie mieszać, nie dodając jednocześnie lub czegoś nie odejmując którejkolwiek z tych ilości, i, co za tern idzie, nie sprowadzając zamieszania w ekonomii i w równowadze całego wszechświata.
Przypuśćmy, że we wszechświecie wszystko się ściśle z sobą łączy, że ilość materyi i sił rozporządzalnych jest zawsze ta sama (ob. art. Materyalizm), i że nie można dotknąć najmniejszego punkciku świata, nie wywierając jednocześnie pewnego wpływu na wszystkie jego części, ale cóż z tego za wniosek wyprowadzić można odnośnie do cudów. Czyż ludzie nie wprowadzili do rozwoju świata daleko więcej zmian, aniżeli wszystkie razem cuda chrystyanizmu?
Jeżeli więc Bóg dał taką władzę ludziom, nie przynosząc żadnej ujmy swojej mądrości, to dla czegóż Jemu samemu odmawiać mamy takiej samej władzy? Skądinąd znów, azali Bóg nie zna świata lepiej od wszystkich uczonych, czyż nie rozporządza On nieskończoną ilością środków, by zapobiedz niewielkim zamieszaniom, jakie niektóre cuda mogłyby sprowadzić w porządku fizycznym? Tak samo i biegły lekarz stosuje swe lekarstwa, zażegnywając jednocześnie złe skutki, jakieby one mogły sprowadzić.
Z tego widzimy, jak dalece wygórowane i niedokładne są następujące słowa Renana3: „Warunkiem wiedzy jest wierzyć, że wszystko daje się naturalnym sposobem wytłómaczyć,—nawet rzeczy niepojęte. Tę zasadę, kochani bracia, stosujecie codziennie. Każda wasza lekcya każę się domyślać niezmienności świata. Wszelkie obliczenia byłyby zuchwalstwem, gdyby istniała siła, któraby mogła według swej woli zmieniać prawa wszechświata, gdyby ludzie we wspólnej modlitwie złączeni mieli moc sprowadzania deszczu lub pogody.
Nie miałaby racyi bytu meteorologia, gdyby kto miał mówić do meteorologa: „daremna twoja praca; szukasz praw naturalnych tam, gdzie ich niema: wszak to bóstwo łaskawe lub gniewne tworzy te zjawiska, które ty bierzesz za naturalne."
Gdyby powiedziano fizyologowi lub lekarzowi: „napróżno szukasz przyczyn chorób i śmierci; to Bóg cierpieniem chłoszcze, to Bóg uzdrawia i śmierć zadaje," słusznieby odparł fizyolog: „porzucam swoje badania; udajcie się do cudotwórcy. “
Zdaniem innych przeciwników, Bóg nie może czynić cudów, gdyż przeczyłby swej niezmienności, która jest podstawą jego natury; byłby kapryśnym panem, który zabrania dziś tego, co wczoraj nakazywał, albo—niezdarnym robotnikiem, wciąż poprawiającym swoją robotę.
I ten zarzut również opiera się na błędnem rozumieniu cudu. Prawda, — Bóg jest niezmienny i nic nie czyni dla chwilowego kaprysu i bez odwiecznej a stałej przyczyny; dzieła swe najdoskonalej obmyślił i nie poprawia swych planów ponownie; stworzenia rąk Jego spełniają w czasie i wśród niezliczonych przemian Jego odwieczne zamiary i wolę. Cuda więc dokonywają się w czasie, podobnie jak inne dzieła boże, ale podobnie jak inne dzieła boże były one przewidziane i powzięte odwiecznie. Przypisujemy zatem Bogu całą nieudolność naszych pojęć i niedoskonałości naszych czynów, gdy uważamy cuda za poprawkę Jego pierwotnego planu lub nawet za wyjątek od prawa natury.
Nieudolność naszych pojęć przeszkadza nam jednym rzutem oka obejmować wielką liczbę odrębnych przedmiotów, a stąd jesteśmy zmuszeni formułować sobie prawa natury w sposób oderwany i ogólnikowy. Mówimy np.: żaden umarły nie zmartwychwstaje. Wskrzeszenie umarłego jest więc naruszeniem prawa sformułowanego w ten sposób. Ale rozum Boga jest nieskończenie wyższy od naszego; obejmuje on jednem odwiecznem spojrzeniem wszystkie istoty i wszystkie zjawiska, jakie w ciągu wieków spełnić się mają. A zatem, tak samo widział Pan Bóg zawsze i wyraźnie każdego z ludzi, stanowiących owe mnóstwo zmarłych, nie mających zmartychpowstać przed końcem świata, jak widział każdego umarłego, mającego być wskrzeszonym cudownie. Cud przeto, pojmowany w myśli Boga, nie wprowadza żadnej zmiany do odwiecznych Jego planów.
Dodajmy nadto, że cud, rozważany w woli Boga, nie jest żadnym kaprysem ze strony Boga. Wszystkie czyny Boże we wszechświecie są wolne; Bóg jednakże nie działa nic bez przyczyny. Chciał prawa natury gwoli doskonałości, jaką one nadają światu i gwoli ich użyteczności; dice zaś cudów jedynie dla osiągnięcia dobra wyższego nad to, jakieby przyniosło zjawisko naturalne, przez cud zastąpione.
Przemysł ludzki nagina siły natury pod kierunek rozumu, by wyciągnąć z nich korzyści, jakich siły natury nie byłyby mu nigdy same przez się przyniosły; tak samo P. Bóg czyni cuda, by nam dać dobra wyższe od dóbr doczesnych. W istocie bowiem cuda są dziełem bożem, w którem więcej się objawia dobroć, aniżeli potęga boża. Przynoszą one ludziom zazwyczaj uzdrowienie chorób, albo inne jakie dobra doczesne, ale jednocześnie dążą do wyższego celu, do uświątobliwienia dusz naszych i zapewnienia nam zbawienia wiecznego.
Wiemy, że Bóg powołuje nas do celu nadprzyrodzonego; otóż cel ten, który jest większem dobrem dla ludzkości, aniżeli wszelkie inne dobra, jakie taż sama ludzkość znajduje na ziemi, cel ten, mówię, wskazują nam właśnie cuda, i tylko cuda zdolne nam go wskazać. Widok świata i praw jego jest zanadto bezsilny, iżby nam przynieść mógł poznanie religii nadprzyrodzonej. Konieczne też jest objawienie, jak się to wykaże w innym artykule; w tym samym też stopniu i na ten sam sposób konieczne są cuda, bez których niepodobna udowodnić faktu objawienia. To też wszystkie narody wierzyły zawsze w możliwość cudów, tak samo jak wierzyły w rzeczywistość religii objawionej.
Wreszcie bardzo niesłusznie przypuszczają niektórzy, jakoby postęp nauk miał kiedyś wykorzenić tę starą, wiarę, rozpraszając ciemnotę ludzi pod względem praw natury.
Zaiste, nie brak znajomości praw natury stworzył tę wiarę. Dawno już człowiek wierzył w prawa natury, zanim uczeni zblizka badać je zaczęli. Nauka lepiej nam jeszcze wykazała te prawa; ona też rozwijając się coraz więcej, posłuży do łatwiejszego odróżnienia prawdziwych cudów od cudów rzekomych; nie obali ona nigdy wiary w możliwość cudu. Wiara w cuda opiera się na prawdziwem zrozumieniu stosunku Boga do świata i na odczuwanej przez ludzkość potrzebie pouczania się o swych obowiązkach i dążenia do celu za pośrednictwem religii objawionej.
IV. Stwierdzenie rzeczywistości cudów.
„Nie mówimy bynajmniej, że cud jest niemożliwy; mówimy tylko, że dotąd nie było jeszcze cudu stwierdzonego” — Tak się wyraża Renan (Vie de Jesus. Introduction). Już przed nim powiedział Wolter: „Jeśliby mię zapewniano, że w Passy umarły jakiś zmartwychwstał, obawiałbym się tam podążyć, bo pewnobym wrócił równie szalony jak inni.“
Wykazaliśmy możliwość cudu; wypada nam teraz dowieść, że cud można stwierdzić, t. j., że można się przekonać w sposób niewątpliwy: 1-o o rzeczywistości faktu, 2-o o jego transcendencyjności czyli o jego charakterze pozanaturalnym, 3-o o jego pochodzeniu boskiem, 4-o o celu, do którego dąży. (Patrz niżej § VII 2-o Zasady zachowywane przez Kościół przy sprawdzaniu cudów).
Przypuściwszy, że nasi przeciwnicy nie są bezwzględnymi sceptykami, lecz że wierzą w rzeczywistość spostrzeżeń zmysłowych, w świadectwo ludzi i naukowych wywodów, skoro tylko ziszczają się warunki wymagane do osiągnięcia pewności, postaramy się udowodnić, że warunki rzeczone zarówno ziścić się mogą w tych razach, gdy chodzi o stwierdzenie cudu, jak winnych jakichkolwiek wypadkach.
1-o Stwierdzenie rzeczywistości faktów.
Z tą samą pewnością można poznać rzeczywistość faktów cudownych, z jaką poznajemy rzeczywistość faktów naturalnych. Cuda bowiem są zjawiskami, które ze stanowiska spostrzeżeń zmysłowych i świadectwa ludzkiego, podlegają tym samym warunkom, co inne fakta.
Dla przykładu weźmy taki szczegół: Ewangelia przytacza wskrzeszenie Łazarza. Otóż, po śmierci Łazarza trup jego znajdował się w tych samych warunkach, co inne trupy, a po wskrzeszeniu żywe jego ciało było w tych samych warunkach, co wszystkie inne żyjące ciała ludzkie. Ponieważ możliwą jest rzeczą rozpoznać po niewątpliwych znakach, że trup jakiś jest pozbawiony życia, i że jakieś ciało jest żyjące, przeto liczni świadkowie śmierci Łazarza łatwo mogli sprawdzić, naprzód, że Łazarz był umarły, a potem, że był żyjący. Otóż, to właśnie stanowi rzeczywistość faktów. Świadectwo więc tych świadków zasługiwało na zupełne zaufanie, skoro ci świadkowie opowiadali to, co sami najdokładniej stwierdzili.
Hume, co prawda, odrzuca taki wniosek: „Cud powiada on, jest skutkiem albo zjawiskiem przeciwnem prawom natury, a że stałe i niezmienne doświadczenie przekonywa nas o rzeczywistem istnieniu tych praw, przeto też dowód przeciwko cudowi, zaczerpnięty z samej istoty faktu, jest tak pewny, jak żaden inny dowód jakiegoby doświadczenie mogło dostarczyć. Dowód ten zatem nie może być obalony przez żadne inne, jakiekolwiekby ono było, świadectwo."
Naprzekór rozumowaniu Hume’a mamy prawo odpowiedzieć w ten sposób: Świadectwo ludzi rozumnych i od przesądów wolnych lepiej odpowiada warunkom świadectwa wiarogodnego, gdy idzie o fakta nadzwyczajne, aniżeli gdy chodzi o fakta stale się powtarzające. Ciekawość i uwaga są bowiem więcej pobudzone wobec zjawisk niespodziewanych; jakoż, więcej powinno się ufać świadkowi, który uważnie zbadał dany wypadek, aniżeli temu, który nie zwrócił nań wcale uwagi. Gdyby więc jaki murzyn, przybywszy z ciepłego klimatu do naszego kraju, mówił mi, że widział śnieg padający tego a tego dnia, w takiej a takiej miejscowości, to przeniósłbym jego świadectwo nad świadectwo mego współziomka, który każdej zimy widzi śnieg padający. Wszelako trzeba przyznać, iż łatwiej nabierać przesądów względem zjawisk nadzwyczajnych, aniżeli względem tych, które widujemy często; wielokrotnie bowiem ponawiane doświadczenie prostuje nasze przesądy względem faktów codziennych, gdy przeciwnie, jesteśmy skłonni tworami wyobraźni otaczać fakta nadzwyczajne, których nie można było zbadać dostatecznie, i które przypisujemy nadprzyrodzonej przyczynie. To też przekonamy się, że Kościół katolicki, osobliwie wr procesach beatyfikacyi i kanonizacyi świętych, ze szczególną uwagą bada świadectwa, stwierdzające prawdziwość faktów, podawanych za cudowne. Atoli z chwilą, gdy uznano, że świadkowie dobrze widzieli fakt, o którym mowa, i że stwierdzają to tylko, co widzieli, bez względu na to, czy się to odnosi lub nie odnosi do cudu, to dla czegóżby miano odrzucać ich świadectwo? Hume mówi, że trzeba je odrzucić z powodu stałości i niezmienności praw natury. Miałby Hume słuszność, gdyby ta niezmienność praw świata czyniła cuda stanowczo niemożliwymi, aleśmy dowiedli (§ III), że stałość praw natury nie uchyla możliwości cudów; z tego wynika, że Hume niesłusznie odrzuca tego rodzaju świadectwo, pod pozorem, że niepodobna, aby ono mogło być rzetelne. Skoro cuda spełniać się mogą, to mogą one również być przedmiotem pewnych zeznań i świadectw odnośnie do rzeczywistości faktów.
2-o Nadprzyrodzony charakter cudownych faktów.
Można również z wszelką pewnością stwierdzić, że badane przez nas cudowne zjawisko przewyższa zakres wszystkich sił fizycznych, działających w chwili, gdy się rzeczone zjawisko dokonywa. By się o tern przekonać, dosyć będzie: 1-o poznać zjawisko, które zajść miało w okolicznościach zgodnych z prawami natury, i 2-o stwierdzić, że dane cudowne zjawisko jest zupełnie różne od zjawiska naturalnego. Tym sposobem łatwo sprawdzić, że wskrzeszenie Łazarza nie odbyło się w sposób naturalny. Bo w rzeczy samej, z jednej strony widoczne jest tu, że Łazarz wyszedł z grobu żywy, a z drugiej, że wszystkie przyrodzone i dostrzegalne czynniki, w tej chwili działające, nie były zdolne wydrzeć go śmierci.
Zarzucają niekiedy, że aby mieć pewność o nadprzyrodzonym charakterze jakiegokolwiek faktu, trzeba znać całość praw natury; z czego wynika, że nigdy nie będzie można twierdzić, iż jakiś wypadek jest cudowny, gdyż nigdy dobrze nie poznamy wszystkich prawr natury. W rzeczy samej, mówią dalej, dopóki są jeszcze jakieś prawa nieodgadnione, dopóty słusznie można sadzić, że to one sprowadzają zjawiska rzekomo cudowne*, których prawa znane wytłómaczyć nie mogą. Czyżby niegdyś nie wzięto za cuda tych zjawisk, które my dziś wytwarzamy przy pomocy elektryczności? Tak samo ma się rzecz ze zjawiskami, które my dzisiaj mamy za cudowne: wiedza przyszłych pokoleń wytłómaczy je kiedyś w sposób naturalny.
Zarzut ten dowodzi tylko, że nie należy orzekać o nadprzyrodzoności faktu, dopóki się nie zbada gruntownie wszystkich okoliczności, w których się ów fakt wytworzył, oraz że wtedy tylko miałby ten zarzut jakieś znaczenie, gdyby prawa natury działały dowolnie i kapryśnie. Ale wiadomo, że prawa natury są stałe i niezmienne. Jakoż w rzeczy samej, prawo naturalne zawsze znajduje zastosowanie w tych okolicznościach, w których ono powinno znaleść zastosowanie; a zatem, z chwilą, kiedy zbiegają się też same okoliczności, można być pewnym, zjawiska, które się wytworzy na mocy praw natury. Jeśli więc żadna nowa okoliczność nie przyłączy się do tych okoliczności, w których dane jakieś zjawisko stale się wytwarzało, można być absolutnie pewnym, iż nie wmiesza się żadne prawo nieznane, by sprowadzić nowe jakieś zjawisko. Prawu temu podlegają zarówno dziwne objawy naturalne, wywoływane dziś przy pomocy elektryczności, jak wszystkie owe wydarzenia cudowne, których tajemnicy nigdy nie odsłoni nauka.
Z tego wynika, że niekiedy wobec nowych niedość zbadanych okoliczności, niepodobna sprawdzić nadprzyrodzoności jakiegoś faktu, że innym razem sprawdzenie nadprzyrodzoności jakiegoś faktu jest mniej lub więcej łatwe, a zdarza się i tak niekiedy, że sprawdzenie to nie przedstawia żadnych trudności. Nie masz nic łatwiejszego np., jak sprawdzić wypadki wskrzeszenia umarłych. Osoby najbardziej nieoświecone, przekonawszy się w sposób niewątpliwy, że Łazarz umarł, a następnie że źyje, mogły bez najmniejszej obawy pomylenia się twierdzić, że zmartwychwstanie Łazarza nie było naturalne.
To też Renan zanadto porywać się daje obronie swego założenia, gdy mówi (Vie de Jesus, Introduction): „Gdyby się zjawił jaki cudotwórca, dający rękojmie na tyle pewne, iżby je można było uwzględnić, i gdyby oznajmił, przypuszczam, że może wskrzesić umarłego, cóżby w takim razie uczyniono? Wyznaczonoby komisyę, złożoną z fizyologów, fizyków, chemików i biegłych w krytyce historycznej; komisya ta wybrałaby trupa... A gdyby w takich warunkach nastąpiło wskrzeszenie umarłego, osiągniętoby prawdopodobieństwo, równające się prawie pewności.“ — Ale w takim razie, nie należałoby nigdy wydawać aktów zejścia, ani świadectw o życiu ludzi, bez uprzedniego zdania komisyi, w której by zasiadały wszystkie akademie świata.
3-o Boskość faktu.
Raz stwierdziwszy, że jakieś zjawisko wymaga interwencyi istoty wyższej od człowieka, pozostaje zbadać, czy ono ma Boga za sprawcę. W rzeczywistości bowiem, istnieje wiele bytów niższych od Boga, a wyższych od człowieka, wiele duchów dobrych i złych, aniołów i szatanów, które mogą rozwijać swą działalność na ziemi. Ponieważ duchy dobre nie czynią nic w celu omylenia człowieka, przeciwnie zaś szatany usiłują nas uwodzić, pozostaje zatem tylko rozróżnić czyny dyabelskie od cudów bożych.
Aby przeprowadzić to rozróżnienie, trzeba zwrócić uwagę na dwa przymioty boskie: na wszechmocność, której nie dorówna nigdy żadna ograniczona moc stworzeń nawet najwyższych, i na świętość, która nie pozwala przypisywać Bogu żadnego czynu złego pod jakimkolwiek względem.
Ponieważ szatan nie posiada mocy wskrzeszania umarłych, ani daru proroctwa, Bogu więc musimy przypisać wszystkie wskrzeszenia umarłych i wszystkie proroctwa, lecz ponieważ niepodobna orzec, jak daleko sięga moc szatana, przeto z cech przyzwoitości i z moralności czynu, można przeważnie rozpoznać, co jest sprawą, szatana, a co cudem bożym. Bóg bowiem nie działa nic, coby nie było święte, dla ludzi pożyteczne, pod każdym względem godne Boga; szatan przeciwnie, chociaż usiłuje naśladować Boga, aby nas łatwiej uwieść, to jednak w nadzwyczajnych czynach, które spełnia, w środkach, do których się przy spełnianiu rzeczonych czynów ucieka, a nade wszystko w celu, do którego dąży, zdradza swą złość przez coś zawsze próżnego, dziecinnego, nieodpowiedniego, albo nawet dobrym obyczajom, słodyczy charakteru lub sprawiedliwości przeciwnego.
Zresztą Bóg nie dopuszcza, by owe szatańskie sposoby miały nas nieodwołalnie w błąd wprowadzać. A nawet jeśli to potrzebne dla oświecenia jakiejś duszy dobrej woli, przeciwstawia Pan Bóg dziełom szatana inne dzieła, nieporównanie wyższe, które wyraźnie noszą na sobie znamię wszechmocy bożej.
4-o Cel cudów.
Celem cudu jest to, czego cud dowieść zamierza. Cel cudu można poznać wyraźnie ze słów cudotwórcy, lub z okoliczności towarzyszących cudowi. Cuda Jezusa Chrystusa zmierzały widocznie do potwierdzenia boskości Jego nauki, ponieważ sam się głosił posłannikiem bożym, i cuda swe podawał za dowód swego posłannictwa. Tak samo cuda, które się dzieją u grobu świętych, dowodzą ich znaczenia przed Bogiem. Słowem, prawie zawsze celem cudów jest wykazanie prawdziwości nauki, świętości lub posłannictwa jakiejś osoby.
V. Siła dowodowa cudów.
Cud jest nawet wtedy dziełem Boga, gdy się dzieje na głos cudotwórcy. He razy zatem cud jakiś widocznie dąży do potwierdzenia jakiejś nauki lub jakiegoś posłannictwa, Bóg sam daje przezeń świadectwo tej nauce albo temu posłannictwu; a przecież świadectwo Boga nie może być mylne.
To też niema nikogo, ktoby kiedy przyznawał, że Bóg uczynił cud na potwierdzenie jakiejś nauki, a ktoby tej nauki nie przyjmował. Nie znaczy to wcale, aby wobec cudu nie można było pozostawać niewiernym. Wszak żydzi widzieli cuda Zbawiciela, a przecież Go ukrzyżowali. Ale ci, co wobec spełnionych cudów wierzyć nie chcą, nie mówią nigdy: cuda niczego nie dowodzą; ale powiedzą: fakta, których świadkami jesteśmy, nie są prawdziwymi cudami, one nie są zdziałane przez Boga na poparcie nauki, którą nam cudotwórcy podają.
Niekiedy słyszeć się daje i taki zarzut: „Cud wymaga wielkiej siły, ale czyżby to miało przemawiać na korzyść danej nauki? Ze sprawiedliwością i prawdą nie bywa połączona siła” — Ażeby można w poważny sposób z podobnym zarzutem wystąpić, trzeba się postawić nie wobec cudu, którego sprawcą jest niewątpliwie Bóg, ale wobec nadzwyczajnego jakiegoś wydarzenia, które można każdemu przypisać, tylko nie Bogu. Skoro się bowiem ma pewność, że Bóg czyni cud na korzyść jakiejś nauki, skoro się przypuszcza, że Bóg jest nieskończenie prawdziwy i nieskończenie święty, to jakże można przeczyć, że ta nauka jest prawdziwa?
Streszczamy nasze wywody. Cud nie jest faktem naturalnym, ponieważ do wytworzenia cudu potrzebna potęga wyższa nad siły przyrody; twierdzimy następnie, że cud jest dziełem bożem już to dla tego, że szatan nie może go własną mocą uczynić, już też, że moralne własności cudu wykazują w nim udział Boga nieskończenie świętego; lecz skoro Boga uznajemy za sprawcę cudu, to moralna powaga świadectwa bożego jest nam rękojmią, że cud niewątpliwie dowodzi tego, czego dowieść pragnie.
VI. Cuda Starego i Nowego Testamentu.
Wykazaliśmy, że cuda są możliwe i że one dostarczają niezbitego dowodu prawdziwości nauki, na której korzyść były zdziałane. Ale pytanie, czy cuda zdziałane na korzyść chrystyanizmu i Kościoła katolickiego, zostały dokładnie stwierdzone? Czy nie było jakich cudów na poparcie religii niechrześcijańskich? Wypada nam koniecznie rozwiązać te dwa pierwszorzędnej doniosłości pytania.
Bóg zdziałał mnóstwo cudów dla okazania boskości religii chrześcijańskiej. Główniejsze z nich są te, które podaje nam Pismo św., oraz te, które przypuszczać każę założenie, dzieje i trwałość Kościoła katolickiego.
O wielu cudach opowiada Stary Testament, towarzyszą im proroctwa i objawienia. Takimi cudami było objawienie się Boga Adamowi, patryarchom, Mojżeszowi i prorokom; takim cudem było ukaranie rodzaju ludzkiego potopem, takim również cudem było dziesięć plag egipskich, przejście przez morze Czerwone, manna na puszczy, obłok żydom przyświecający nocą, a dniem zasłaniający ich od promieni słonecznych, takim cudem było przejście Jordanu, zwalenie się murów Jerycha, zatrzymanie słońca przez Jozuego, deszcz kamienisty, który pobił Chananejczyków i inne czyny boże, których celem było wprowadzenie żydów w posiadanie Palestyny. Takimiż cudami były czyny nadzwyczajne, zdziałane za czasów Sędziów; a osobliwie czyny Samsona; takimi były cuda proroków,— cuda Eliasza, który wskrzesił syna wdowy z Sarepty, cuda Elizeusza, którego kości wracały życie umarłym, cuda Izaijasza, który cofnął wstecz cień słoneczny; takim cudem było wyzwolenie trzech młodzieńców z pieca ognistego i Daniela z jaskini lwów; takimi cudami było wiele innych wypadków, opowiedzianych w księdze Daniela i w księgach Machabejskich.
A czyż mamy przypominać cuda Jezusa Chrystusa i apostołów? Któż nie zna cudów, jakimi otoczony był żłobek Zbawiciela? Kto nie wie, jak On uleczył ślepego od urodzenia i chorych wszelkiego rodzaju, których doń przyprowadzano; jak rozmnażał chleby i ryby, nagle uśmierzył burzę na morzu, wskrzesił córkę Jaira, młodzieńca z Nairn i brata Maryi i Marty, Łazarza? Wiemy również, jak św. Piotr, apostoł, przywrócił władzę w członkach żebrakowi u drzwi świątyni i Eneaszowi z Lyddy, jak wskrzesił Tabitę i zadał śmierć Ananiaszowi; wiemy jak okowy jego same opadły w więzieniu Heroda; wiemy jak św. Paweł wskrzesił młodzieńca, który spadłszy z okna życie utracił, i wiele innych cudów jakie czynił (ob. art. Ewangelie. Cuda Ewangelii).
W innych artykułach udowodnimy prawdziwość tych cudów, tu zaś zauważymy tylko, że wszystkie te cuda razem tworzą jeden nieprzerwany łańcuch świadectw boskich, posiadających jednakowe cechy cudowności i dążących do jednego celu, a mianowicie: do wykazania boskości chrystyanizmu. Ta jedna uwaga wystarcza do obalenia większości zarzutów, podnoszonych przeciwko rzeczywistości, nadprzyrodzoności, boskości i dowodowej sile tych wydarzeń. W rzeczy samej bowiem; ile razy kto zechce sprowadzić cuda do rozmiarów wypadków naturalnych, stara się je wytłómaczyć albo przypadkowym zbiegiem okoliczności, które uszły uwagi świadków, albo hallucynacyą cudowi obecnego tłumu, albo podstępem cudotwórców i łatwowiernością pisarzy świętych, którzy za wypadki historyczne wzięli legendy i mity. Lecz czem poprzeć tego rodzaju twierdzenia, gdy te rozmaite i liczne fakta, choć przed wiekami dokonane, posiadają wszystkie cechy prawdziwych cudów?, gdy sprawcy i świadkowie tych cudów, oraz piszący o nich autorowie są bardzo liczni i żadnego z nich nie można uważać ani za oszusta, ani w ogóle za człowieka łatwowiernego i podlegającego złudzeniom? Nie, nie możemy się zgodzić na twierdzenia, jakie wygłasza niewiara o cudach, chybaby jakaś złośliwa istota robiła sobie przez całe wieki igraszkę z całej ludzkości! Ale trudno przypuścić, aby Pan Bóg mógł na to pozwolić, skoro się zna Jego Opatrzność i Jego dobroć.
VII. Nadprzyrodzone cechy założenia i trwałości Kościoła dowodzą prawdziwości religii katolickiej.
Sobór Watykański4 zaznaczywszy, że cuda i proroctwa wykazują boskość Kościoła, tak dalej mówi: „Sam fakt jego zadziwiającego rozszerzenia się, jego niezrównanej świętości, niewyczerpanej płodności w tworzeniu wszelakiego dobra, jedności obok powszechności jego, wreszcie jego trwałości, którą nic zachwiać nie może, okazuje, że Kościół sam przez się jest świetnym i zawsze żywym dowodem, niezbicie świadczącym o boskości jego posłannictwa.
I rzeczywiście, dość spojrzeć z uwagą na założenie i istnienie Kościoła wśród okoliczności ze wszech miar nieprzyjaznych, aby przyznać, że wspierała go zawsze nadzwyczajna i nadprzyrodzona pomoc boska.
Jakkolwiek olbrzymi przyznawalibyśmy wpływ wolnej woli jednostek na bieg rzeczy ludzkich, to jednak musimy się zgodzić, że głębokie i stanowcze przemiany, zachodzące w obyczajach, zwyczajach, charakterze i umyśle narodów, wyjaśniają się nie zawsze zrozumiałemi przyczynami. Albowiem wśród mnóstwa ludzi, dążących do przeciwnych celów, usiłowania wolnej woli jednostek, wzajemnie się równoważą, i aby ogół postępował w jednym kierunku, musi go poruszać jakiś czynnik nadzwyczaj potężny. Takiego czynnika trzebaby do odmłodzenia zgrzybiałego narodu lub do ucywilizowania murzynów środkowej Afryki. To też rzec można, że nie podlegając na podobieństwo istot bezrozumnych bezwzględnemu determinizmowi, podlega jednak ludzkość prawom, które się zowią prawami dziejowemi. Otóż znając te prawa, będące tylko zastosowaniem na większą skalę praw, którym podlega serce jednostek, zdaje się być pewnem, że Kościół katolicki nie mógłby powstać, rozszerzyć się i utrzymywać w świecie bez szczególnej pomocy ze strony Boga, i że ta pomoc działała wprost na umysły i na wolę ludzi przez zewnętrzne nadprzyrodzone zjawiska, t. j. cuda. Jeśli zaprzeczymy tego udziału boskiego, to niepodobna wytłómaczyć rozpowszechnienia i trwałości chrystyanizmu.
Pomówmy naprzód o rozpowszechnieniu Kościoła. — Wskażemy 1-o jego rozległość i szybkość; 2-o trudności, które napotkał; 3-o środki jakimi rozporządzał; czytelnik sam osądzi, czy środki te były dostateczne do osiągnięcia tak cudownych rezultatów w tak niekorzystnych warunkach.
1-o. Rozległość i szybkość rozpowszechnienia Chrystyanizmu.
Już od pierwszego wieku Ewangelia była głoszona po całym świecie. Stwierdza to św. Paweł w swym liście do Rzymian (1, 8), a Seneka, na którego się powołuje św. Augustyn (De Civitate Dei, lib. VI, cap. 11), mówiąc o chrześcijanach, których nie odróżnia jeszcze od żydów, tak się wyraża: „Praktyki tego występnego plemienia tak dalece wzięły górę, że przyjął je wszystek świat; zwycięzcy przyjęli prawa zwyciężonych. — W II-gim wieku św. Justyn zapewnia w swoim Dyalogu z Tryfonem, że „niema narodu barbarzyńskiego, greckiego, albo jakimkolwiek imieniem się zowiącego, któryby już nie wzywał Jezusa Ukrzyżowanego."
Niedość, że nauka chrześcijańska była głoszona wszędzie, ale nadto, zdobyła ona wszędzie licznych zwolenników. Świadectwa pogańskich autorów będą tu może bardziej przekonywające, aniżeli świadectwa pisarzy kościelnych. Tacyt (Annales. lib. XIV. c. 44), mówi o chrześcijanach, mieszkających w Rzymie podczas prześladowania Nerona, t. j. w r. 64 po Narodzeniu Chrystusa, czyli około 30 lat po śmierci Zbawcy, że „były ich niezliczone tłumy.“ W niewiele lat później, Pliniusz Młodszy pisał do Trajana (X. Epist. 97) w sprawie chrześcijan Bitynii i Pontu, przeciw którym obowiązany był występować z urzędu, jako prokonsul tych prowincyi: „Wielka liczba osób rozmaitego wieku, stanowiska i płci jest już lub będzie wciągnięta do tej sprawy. Nietylko miasta, lecz miasteczka i wsie zostały zalane zaraźliwym przesądem chrześcijańskim; świątynie już prawie puste i prawie ustały uroczystości religijne, które długo były przerwane." Zresztą, aby się przekonać, jak dalece upowszechnił się chrystyanizm między poganami jeszcze w czasach prześladowania, dość przypomnieć, że z chwilą nawrócenia się Konstantyna W-go, gdy każdemu publicznie wolno było wyznawać swą wiarę, cesarstwo rzymskie było już zaludnione przez chrześcijan.
2-o. Trudności stojące na przeszkodzie nawracaniu świata.
Trudności te tkwiły w samej nauce chrześcijańskiej, w dogmatach, będących niezrozumiałemi tajemnicami; w moralności nie tylko surowej, ale nadto wielu przesądom przeciwnej; moralność ta głosiła miłość nieprzyjaciół, dziewictwo, umartwienie, cześć dla ubóstwa; gdy, przeciwnie, w rozumieniu świata pogańskiego, piękną i szlachetną było rzeczą mścić się na swych nieprzyjaciołach, używać dóbr tego świata i gardzić ubóstwem. Trudności te tkwiły także w pochodzeniu religii chrześcijańskiej, ponieważ jej założycielem i Bogiem, którego ona wielbić kazała, był żyd ukrzyżowany.
Wreszcie trudności te zależały także od stanu moralnego, religijnego, umysłowego i politycznego, w którym znajdował się wszystek świat ówczesny.
Wiadomo, jakie były obyczaje w owej epoce upadku i upodlenia, kiedy przykłady męstwa i cnoty spotkać można było tylko u nielicznych stoików.
Czasy złotego wieku Augusta minęły bezpowrotnie: upadek nauk był uderzający. Były to czasy retorów. Uganiano się więcej za błyskotliwością, aniżeli za prawdą; lubowano się w subtelnych dysputach i przekładano łatwy sceptycyzm nad kłopotliwy dogmatyzm. To też nowa nauka tak surowa, tak prosta, tak stanowcza, musiała wzbudzać pogardę i szyderstwo w uczonych filozofach.
Po zdobyciu świata zachodniego przez Rzymian i po zastąpieniu Rzeczypospolitej przez Cesarstwo, starożytna religia, która przetrwała wśród tylu przewrotów, zdawała się być w cesarstwie rzymskiem i w każdem mieście najświętszą, najszacowniejszą instytucyą. W religii bowiem skupiało się całe przywiązanie i cześć dla przodków, dla ojczyzny i dla sztuk, które wielbiły bogów i otaczały kult pogański tak wielkim urokiem.
Brak zasad teologicznych, tak bardzo rażący w poganizmie, był właśnie jego siłą; poganizm bowiem opierał się prawie wyłącznie na praktykach i ceremoniach zewnętrznych, to jest na tem, co wywiera najwięcej wpływu na wyobraźnię ludu, żyjącego głównie podaniami i nawyknieniami. Najrozmaitsze zasady filozoficzne o bóstwie i jego naturze, godziły się bez trudności z religią, polegającą tylko na powierzchownych obrzędach swego kultu. Skoro więc chrześcijanie zetknęli się z tym kultem, stali się przedmiotem obrzydzenia. Tacyt pisze, że byli nienawistni wszystkim ludziom, i jeżeli już nie można było dowieść, że oni to byli sprawcami pożaru Rzymu za Nerona, to jednakże wmawiano w nich nienawiść do rodzaju ludzkiego. Historya męczeństwa świadczy, z jaką to zawziętością lud domagał się ich męczarni.
Nie mniejszy stawiali opór chrystyanizmowi ludzie stojący u władzy: „Religia, prawo, rząd, mówi Fustel de Coulange (La cite antique, liv. V. ch. III) zmieszały się razem i stanowiły już tylko jedną rzecz pod trzema postaciami.“ Skutkiem tego połączenia, cesarze, będący uosobieniem wszelkiej władzy państwowej, stali się nietylko najwyższymi kapłanami, ale nadto bóstwami, na które przysięgano i którym palono kadzidła. Chrześcijanie, oddający cześć tylko jedynemu Bogu, ściągali na się podejrzenie oporu władzy i bywali oskarżani o zbrodnię obrazy majestatu. I jakże się tu dziwić, że przez trzy wieki cierpieli tak srogie prześladowania?
Tak więc rozpowszechnienie chrystyanizmu spotkało nieprzezwyciężone przeszkody, tak samo w stanie moralnym, umysłowym, religijnym i politycznym starożytnego świata, jak w zasadach i w pochodzeniu nowej religii. Wszystkie potężne wówczas czynniki społeczne: retorowie, filozofowie, lud prosty i przedstawiciele władzy państwowej—wszystkie połączyły się, by zniszczyć Kościół w zarodku.
Co prawda, Opatrzność przez utworzenie cesarstwa rzymskiego, mądrze przygotowała drogi opowiadaczom Ewangelii. Obaliła zapory, jakieby tysiąc lat wcześniej lub tysiąc lat później napotykali w mnogości granic, we współzawodnictwie ludów, w rozmaitości języków. Narody były połączone w jedno państwo; mówiono wszędzie po grecku lub po łacinie; drogi, bite dla rzymskich legionów z jednego krańca świata na drugi, stały otworem dla apostołów; wstręt do abstrakcyjnych rozumowań bez praktycznego celu, jak również żądza nowości musiały ściągnąć uwagę na naukę, którą apostołowie głosili. Przyczyny te sprzyjały szybkiemu rozszerzeniu się, ale nie przyjęciu przez ludzi chrześcijaństwa. Co gorsza, główna z tych przyczyn—jedność państwa, miała się stać potężną zaporą, skoroby tylko cesarze potępili religię chrześcijańską. Chrystus powiedział do uczniów: „A gdy was prześladować będą w tern mieście, uciekajcie do drugiego“ (Mat. X), lecz dokąd uciec, gdy prześladowanie się sroży na całym obszarze państwa?
3-o. Środki użyte do rozpowszechnienia chrześcijaństwa.
I jakichże środków naturalnych użyto dla pokonania tak wielkich trudności? Nie była to ani siła, ani bogactwo, ani wysokie urodzenie, ani wymowa lub nauka, ani schlebianie namiętnościom owych czasów, ani oddziaływanie przeciw nieznośnym ówczesnym nadużyciom. Wszystkich tych środków, które wyjaśniają początek wielu fałszywych religii i które wywołały prawie wszystkie rewolucye świata, wcale nie używali opowiadacze Ewangelii.
Chrześcijanizm nie zakładał szkół filozoficznych, aby pozyskać filozofów. Później dopiero miał wykazać zgodność swej wiary z rozumem, na samym zaś początku zaznaczył tylko, że mądrość należy pozostawić mędrcom i schylić czoło przed powagą Chrystusa i proroków. Nie uganiał się za pozyskaniem tłumu niewolników i uciśnionych przez zachęcanie ich do buntu i nieuległości, przeciwnie, głosił posłuszeństwo wszelkiej prawowitej władzy, nawet względem prześladowców, i czekał dopóki społeczeństwo, przyjąwszy chrystyanizm, samo nie dojdzie do tego stopnia, by dać wolność niewolnikom i ludom. Chrystyanizm nie schlebiał dumie i namiętnościom możnych i bogaczy, przeciwnie, nauczał, że panowie powinni obchodzić się z podwładnymi jak z braćmi, i że nie mają prawa nakazywać im nic takiego, coby było przeciwne prawu bożemu. Jednem słowem chrystyanizm głosił raczej obowiązki, które ludzi krępują, aniżeli prawa, które im dają pewną przewagę; chrystyanizm zwalczał wszelkie namiętności, a nigdy im nie schlebiał. Jeśli tedy pozyskał świat, to jedynie przez wzbudzone we wszystkich przekonanie o prawdziwości swej nauki. Lecz jak było dojść do tego przekonania? Tajemnice oburzały i nie dawały się udowodnić; moralność wydawała się dziwaczną i nie zdążyła jeszcze przez przemianę świata okazać swej piękności. Prawdziwość/cudów, spełnionych na głos Zbawiciela w Judei, nie mogła być udowodniona w krajach odległych, które po raz pierwszy o niej słyszały. Tylko więc niezaprzeczone cuda, czynione przez opowiadaczy Ewangelii, i nadprzyrodzone światło łaski boskiej, spływające do duszy, mogły przekonać pogan o boskości głoszonej im religii.
Wiem, że próbowano wytłómaczyć to nawrócenie świata bądź naturalną siłą prawdy, bądź wyższością moralności chrześcijańskiej, a nawet reakcyą, jaką widok prześladowań budził w massach ludu na korzyść zabijanych ofiar; lecz czyż po tem, cośmy przed chwilą powiedzieli, można przyjąć za prawdziwe te różne objaśnienia? Nie ulega . wątpliwości, że prawda posiada wrodzoną siłę przekonywania, ale wtedy tylko, kiedy ona może się okazać; a jużeśmy wyżej zauważyli, że prawdziwość religii chrześcijańskiej mogła być stwierdzona jedynie cudami.— Moralna wyższość chrystyanizmu ponad wszystkie zwalczane przezeń religie, niezaprzeczenie była wielką siłą, przyciągającą ku niemu dusze wybrane; lecz moralność ta jednocześnie odstręczała od chrystyanizmu tłumy, niezdolne pojąć jej wyższości, lub nią przestraszone. Zresztą tłumy, z wyjątkiem chyba krótkich chwil przemijającego podniecenia, chętnie kroczą drogami moralności swobodnej i łatwej. — Wreszcie w czasach prześladowania nie widzimy w ludzie objawów tego poczucia prawa i obrażonej sprawiedliwości, któreby za dni naszych poruszyło opinię publiczną przeciw prześladowcom, oraz zjednało tłumy dla sprawy ofiar. Męczennicy cierpieli, nie myśląc stawiać oporu, a lud bardziej zaślepiony, niż sami wykonawcy prawa, domagał się kary dla chrześcijan, jako aktu sprawiedliwości.
Utrzymywano również, że chrystyanizm podbił umysły dla tego tylko, iż przyswoił sobie panujące w ówczesnym świecie idee i przyoblókł w ciało to wszystko, co było najlepszego w starożytnych systemach filozoficznych i religijnych. Ale o tem będzie mowa w innych artykułach tego dzieła.
Z tego cośmy powiedzieli, taki wyprowadzamy wniosek, że rozpowszechnienie chrystyanizmu nie daje się wytłómaczyć przyczynami naturalnemi, lecz że ono jest właśnie, jak powiada Sobór Watykański, niezbitym dowodem boskości chrystyanizmu.
II. Zachowanie Kościoła katolickiego.
Mogłoby się zdawać na pozór, że trudniej było Kościołowi podbić świat, niż utrzymać się na nim, atoli jeśli, zbadawszy początki Kościoła, rozejrzymy się w jego dziejowym przez wieki pochodzie, to przyznamy teraz, że nie mniej wyraźnie, jak kiedy był w kołysce, podtrzymywała go przez wszystkie czasy cudowna ręka Opatrzności. Brak nam miejsca, aby dowód ten rozwinąć w ten sposób, jak go nowożytni apologeci wszechstronnie rozwijają. Poprzestaniemy więc tylko na pobieżnem zarysowaniu głównych punktów, przytoczonych w tekście Soboru Watykańskiego, a mianowicie rozważymy: 1-o niezrównaną świętość Kościoła, 2-o niewyczerpaną jego płodność w tworzeniu dobrego, 3-o jedność i zarazem powszechność, 4-o niewzruszoną jego trwałość.
1-o. Niezrównana świętość Kościoła.
Namiętności serca ludzkiego zostały takiemi, jakiemi były, a świat w dalszym ciągu gardzi temi cnotami chrześcijańskiemi, które poganie nazywali szaleństwem. Mimo to Kościół nie wprowadził żadnej zmiany w przepisach i radach ewangelicznych, które głosił przy swem ukazaniu się na święcie, i po wszystkie czasy wydaje świętych nie mniej godnych pedziwu, od tych, którzy przyświecali jego kolebce.
2-o. Nadzwyczajna płodność Kościoła w tworzeniu wszelakiego dobra.
Nieszczęścia i nędze ludzkie zmieniały się ze zmianą, czasów i krajów, lecz Kościół umiał wszędzie i zawsze w głębi swego ducha znaleść lekarstwo na .wszystkie nieszczęścia. Historya jego rozwoju i jego instytucyj jest jakby odbiciem historyi potrzeb narodów, dla których dobra Kościół się poświęcał.
3-o. Jedność izarazem powszechność czylikatolickość Kościoła.
Kościół rozszerzał się bez przestanku, nie odstępując w niczem od zasad swej wiary, nawet dla utrzymania przy sobie wielu kościelnych prowincyi, a między innemi zbuntowanych Niemiec i Anglii. Owszem, bardziej jeszcze ścieśniał swe przepisy przez dodanie nowych artykułów do swego symbolu wiary, za każdym razem, gdy był zagrożony nowem odszczepieństwem.
4-o. Niewzruszona trwałość Kościoła.
Dogmat swój, moralność i swe instytucye rozwinął Kościół z niewzruszoną logiką, i trwa od dziewiętnastu wieków, dzierżąc pod swemi stopami niezliczonych nieprzyjaciół, których stopniowo pokonywał lub nawracał. Któż nie zna jego walk i tryumfów nad prześladowczymy monarchami, nad różnowiercami, nad islamizmem, nad średniowiecznymi książętami, nad nowożytnem niedowiarstwem i nadużyciami rewulucyi? Któż nie wie, że świat zawsze niechętnie dźwiga jarzmo religii, a przecież zawsze mu ulega, nie mając siły go zrzucić?
Takie oto są cuda, które nam przedstawiają dzieje chrystyanizmu. A jeśli zważymy, jakimi to ludzkimi środkami rozporządzał Kościół dla urzeczywistnienia tych cudów, to przyznamy, że niepodobna wytłómaczyć jego istnienia w tych warunkach bez cudownej pomocy bożej. Kościół więc, jak mówi Sobór Watykański, nosi zawsze we wszystkich swych cechach żywy dowód swego boskiego pochodzenia i swego boskiego posłannictwa.
W artykułach, poświęconych błędnym religiom, zobaczymy, że rozszerzenie się ich nie odbywało się wśród takich trudności, i że ono daje się wytłómaczyć przyczynami naturalnemi.
VIII. Cuda świętych w Kościele katolickim.
Powiedzieliśmy przed chwilą, że niepodobna wytłómaczyć rozpowszechnienia i dotychczasowego trwania Kościoła bez nadprzyrodzonej pomocy Boga, jak również, że tą pomocą mogły być cuda. W rzeczy samej, na poparcie Kościoła spełniło się wiele innych cudów, prócz tych, o których mówi Nowy Testament. Cuda te czynili święci od czasów apostolskich aż do dni naszych.
Zastanowimy się nad nimi przez chwilę, raz dla tego, że one stanowią dowód boskości religii katolickiej, a powtóre dla tego, że dały powód do rozmaitych przeciwko nam zarzutów. Zobaczymy 1-o jaka jest nauka Kościoła w przedmiocie tych cudów, 2-o jakiemi zasadami rządzi się Kościół w ich rozpoznawaniu, 3-o czy one powtarzają się bez przerwy aż do naszych czasów, 4-o jakie są ich opatrznościowe przyczyny.
1-o Czego nas uczy Kościół o cudach ludzi świętych.
Stawiamy dwa pytania: czy zawsze będą się działy cuda w prawdziwym Kościele Chrystusowym? jakie są wypadki szczególne, zaszłe po czasach apostolskich, które trzeba zaliczyć do rzędu cudów prawdziwych?
Kościół nie narzuca nam żadnej odpowiedzi na te dwa pytania. Jednakże, co do nich przyjęte są wśród katolików pewne zdania, które warto poznać.
Pierwsze pytanie: Czy Kościół prawdziwy będzie posiadał mon czynienia cudów nieprzerwanie aż do skończenia wieków? — Nie chcemy tu mówić o protestantach, którzy są przeciwnego zdania. Z teologów katolickich niektórzy nie śmią na to pytanie odpowiedzieć twierdząco, większość ich jednak odpowiada twierdząco, albowiem Jezus Chrystus przyrzekł moc czynienia cudów (Marek XVI, 17, 18; Jan XIV, 12; I Kor. 8, 9, 10) tym, którzy weń uwierzą; niema więc powodu, dla czegoby ta obietnica, dana bez żadnych zastrzeżeń, miała się stosować tylko do pierwszych uczniów Chrystusowych. W rzeczy samej, Zbawiciel w chwili rozesłania Apostołów na głoszenie ewangelii oznajmia, że ci, co uwierzą, będą czynili cuda. A ponieważ posłannictwa głoszenia prawdziwej nauki udzielił Chrystus aż do końca wieków, dla czegóżby więc miała ustawać moc czynienia cudów, przyobiecana tym, którzy weń wierzą? To też św. Ireneusz, Tertulian, św. Atanazy, św. Hieronim, św. Jan Chryzostom, św. Grzegorz Wielki uważają moc czynienia cudów za aureolę, którą Kościół katolicki nosić będzie na swem czole aż do końca świata. Św. Augustyn przyjął to zdanie (Lib. Retractionum, XIII, 7), chociaż je poprzednio odrzucał. Zresztą gdy dalej będzie mowa o opatrznościowych powodach cudów ludzi świętych, i o dowodach istnienia cudów we wszystkich czasach, przekona się czytelnik, że Chrystus przyrzekł Kościołowi zaszczyt wydawania z siebie cudotwórców po wszystkie czasy.
Takie jest powszechnie przyjęte wśród katolików zdanie w przedmiocie ciągłego trwania cudów Świętych Pańskich; co się znów tyczy pojedynczych cudownych faktów, Kościół nakazuje nam wyraźnie uznawać tylko cuda proroków, cuda Jezusa Chrystusa i Apostołów, opowiedziane w Piśmie Świętem.
Nie znaczy to bynajmniej, aby się Kościół nie zajmował innymi cudami, jako rzeczą zupełnie dla siebie obcą. Papieże i biskupi mają posłannictwo oświecania ludów chrześcijańskich w przedmiotach, dotyczących religii; w szczególności zaś w przedmiocie prawdziwych lub urojonych cudów, spełniających się przed naszemi oczyma. Trudne to zadanie spełniają oni równie gorliwie jak roztropnie: piętnują kłamliwe cuda, potępiają czyny dyabelskie, unikają wyrokowania o faktach, których charakter jasno się nie uwydatnia, a po gruntownem zbadaniu wszystkich danych, zalecają tylko te cuda, które zasługują rzeczywiście na zaufanie.
W specyalnych artykułach mówić będziemy o czarach, o opętaniu, jak również o zarzutach łatwowierności i okrucieństwa, czynionych z ich powodu Kościołowi; tutaj zastanowimy się tylko nad zjawiskami, w których władza kościelna uznała cechę cudowności.
Stolica Apostolska oświadczyła się za cudownością pewnych faktów, nazywanych cudami kościelnymi, szczególnie w procesach beatyfikacji i kanonizacyi świętych, w nabożeństwach publicznych, na cześć świętych ustanowionych, i w potwierdzeniu niektórych prywatnych objawień. Otóż, nawet w tych razach, kiedy te orzeczenia Kościoła są, najbardziej autentyczne i najpewniejsze, Kościół bynajmniej nie myśli narzucać swym wiernym obowiązku wierzenia w nadprzyrodzoną, interwencyę ze strony Boga; z orzeczeń tych wynika tylko, że mamy prawo wierzyć w te cuda i objawienia, że czyniąc to, nie wykraczamy przeciw roztropności, i wreszcie, że obowiązani jesteśmy cuda te szanować, jako dzieła, noszące na sobie znamiona mocy bożej...
2-o. Zasady zachowane przez Kościół przy rozpoznawaniu prawdziwych cudów.
Powiedzieliśmy, że stwierdzenie prawdziwości i nadprzyrodzoności oraz boskości cudów jest rzeczą, możliwą, lecz zaznaczyliśmy zarazem, że nie zawsze jest ono rzeczą łatwą. To też władza kościelna działa zawsze z wielką ostrożnością, ile razy ma orzec o cudowności jakiego faktu, szczególnie zaś w sprawach beatyfikacji i kanonizacyi. I rzeczywiście, wiadomo, że nawet po stwierdzeniu bohaterskich cnót albo męczeństwa jakiego sługi bożego, Stolica Apostolska nie zaraz przystępuje do jego beatyfikacyi, chyba że po śmierci za sprawą świętego stały się dwa niezaprzeczone cuda; trzeba zaś jeszcze dwóch innych cudów, aby błogosławionego zaliczyć w poczet świętych drogą uroczystej kanonizacyi. Z zasad, zachowanych w procesie kanonizacyi, możemy powziąć wyobrażenie o sposobie sprawdzania cudów, jakiego przestrzegają w Rzymie, i w jaki powinno się je sprawdzać w każdej dyecezyi. Ponieważ zasady te często stosowano, przeto zostały one już oddawna ustalone. Zebrane przez papieża Benedykta XIV w obszernem i pierwszorzędnej powagi dziele, przepisują sposób postępowania kardynałom, uczonym i teologom, mającym wypowiadać swe zdanie w podobnych sprawach.
Aby nas nie posądzono, że na swój sposób i w celach stronniczych przedstawiamy ogólne zasady, podane przez Benedykta XIV, przytoczymy tu bardzo treściwy ich rozbiór, dokonany w języku francuskim przez Beaudeau, zaaprobowany przez samego Benedykta XIV, a wydrukowany w całkowitym Kursie Teologii księdza Migne’a (tom VIII).
Przedewszystkiem sprawdzić trzeba rzeczywistość faktów, a następnie ocenić, czy one są cudowne.
Dowody, dla których uznajemy rzeczywistość faktów, są następujące: „Sprawy beatyfikacyi i kanonizacyi, mówi Beaudeau (liv. II, ch. 7, col. 892) prowadzą się z całą surowością, tak jak sprawy kryminalne; to jest główna zasada Kongregacyi Obrzędów. Trzeba więc, aby fakta zostały udowodnione z taką samą dokładnością, a dotyczące sprawy, akta badane z taką samą surowością, jak przy karaniu zbrodni. Świadectwa podejrzane lub niedość stanowcze, któreby nie wystarczały do skazania na śmierć zbrodniarza, już dla samych tych swoich braków nie mogą służyć za podstawę do orzeczenia świętości!
A więc od świadków wymaga się następujących warunków: 1) Musi ich być co najmniej dwóch lub trzech, zeznających jednozgodnie i o samym fakcie i o jego okolicznościach. 2) Osoby badane powinny zeznawać to, co widziały na własne oczy, lub co słyszały na własne uszy... A chociaż zeznania świadków, oparte na posłuchu, mogą, niekiedy być świadectwem rzeczywistego istnienia Cnoty, to jednak pewna, że nie są one zdolne do świadczenia o rzeczywistości cudów. 3) Nakoniec wymaga się od zeznających pewnego wieku, przymiotów i znajomości rzeczy podług wszelkich przepisów prawa kościelnego i świeckiego.
Skoro już w sposób niewątpliwy stwierdzono prawdziwość faktów, pozostaje rozpoznać, czy one są cudowne.
„Wszystkie cuda, aczkolwiek prawdziwe, mówi Beaudeau (Ks. IV, roz. III i II, kol. 922, 920 i 923), streszczając Benedykta XIV, nie przedstawiają dla umysłu ludzkiego jednakowych cech siły i cudowności. Niektóre z nich zdają się wymagać całej potęgi Stwórcy, gdyż cała przyroda nie byłaby ich zdolna wytworzyć. Jest to pierwszy rodzaj cudów. Inne, mniej zadziwiające, mogą być przypisane duchom czystym, których wiedza i działalność wyższe są od naszej, — to drugi rodzaj cudów. Bywają też nadzwyczajne wydarzenia, które sam człowiek sztucznie wywołać może, ale te należą do rzędu wypadków zwyczajnych. Niekiedy wszakże szczególny zbieg okoliczności każę je zaliczać do rzędu cudów, i to jest trzeci rodzaj cudów.
Do uznania cudów pierwszego rzędu nie potrzeba innego dowodu nad świadectwo rozumu, który rozpoznaje cechy boskości w danem wydarzeniu. Dlatego też wskrzeszenie umarłego uchodzi za cud niewątpliwy.
Do cudów drugiego rzędu bywają stosowane wszystkie zasady, któremi się odróżnia dzieło boże od dzieł złego ducha. Cechę boskości cudu stanowi pięć głównych przymiotów: 1) Skuteczność. Duch ciemności jest ograniczony w swej władzy, podczas gdy moc boża nie zna żadnych granic. Cudowność wywołana przez szatana, często bywa czczym tylko pozorem, gdyż szatan czaruje zmysły albo wprowadza w błąd naszą uwagę podobieństwami przedmiotów, gdy tymczasem cud prawdziwy spełnia się najrzeczywiściej. 2) Trwałość. Złudzenie i czary zazwyczaj trwają tylko chwilę, poczem natychmiast wszystko wraca do dawnego porządku. 3) Użyteczność. Bóg nie marnuje daremnie swej potęgi. Dziecinne psoty i wywołujące tylko przestrach lub podziw przemiany nie powinny zajmować sobą rozsądnego człowieka, a więc tembardziej nie mogą się spełniać skutkiem szczególnego rozkazu Opatrzności. Tem mniej zaś można przypuścić, aby najwyższa Mądrość brała udział w nieprzystojnych i śmiesznych scenach, podobnych do tych, jakiemi nieraz chciano karmić pospólstwo; to też bezbożnością byłoby wierzyć, iż ta mądrość wspiera niesprawiedliwe i zgubne zamiary. 4) Sposób. Rzeczywiste cuda dzieją się na skutek modlitwy, na wezwanie Trójcy Przenajświętszej, Najświętszej Matki Chrystusowej lub dusz błogosławionych. Otrzymuje się je w skutek pobożnych pragnień i uczynków na wynagrodzenie zasługujących. Fałszywe cuda dzieją się w skutek wezwania szatana za pomocą czarów i niedorzecznych czynów. 5) Przedmiot główny, Bóg ma na względzie jedynie swoją chwałę i nasze szczęście. Jedynemi pobudkami, godnemi Jego nieskończenie mądrej dobroci, jest zwycięstwo prawdy i panowanie sprawiedliwości...
.... Co się zaś tyczy cudów trzeciego rzędu, to mamy podane przepisy, które nas zabezpieczają od wszelkiego błędu, a zarazem nie dopuszczają mieszać cudów z objawami sztuki lub ze zwyczajnemi zjawiskami natury.
To też uzdrowienia np. zaliczają się do rzędu prawdziwych cudów, byleby odpowiadały siedmiu nieodzownie koniecznym warunkom:
- Choroby muszą być ciężkie, niebezpieczne, zastarzałe, aby się opierały zazwyczaj (communiter, t. zn. zawsze) działaniu znanych środków lekarskich, albo przynajmniej, aby uzdrowienie przy ich pomocy ledwie po długim czasie i z trudnością nastąpić mogło. Należy pamiętać, że Kongregacya Obrzędów porucza zbadanie tej okoliczności najnieskazitelniejszym i najwprawniejszym lekarzom.
 - Trzeba, aby choroba nie była w ostatnim swym okresie,, po którym naturalnym porządkiem mogłoby nastąpić polepszenie zdrowia.
 - Aby nie były uprzednio stosowane zwykłe środki medyczne i farmaceutyczne, a przynajmniej musi być udowodnione, z uwagi na czas i okoliczności, że działanie ich nie miało wpływu na polepszenie stanu chorego.
 - Trzeba, aby powrót do zdrowia dokonał się nagle, w jednej chwili, aby boleści lub niebezpieczeństwo ustąpiło odrazu nie zaś zmniejszało się powoli i stopniowo, jak to bywa przy działaniu sił naturalnych.
 - Uzdrowienie ma być zupełne, gdyż częściowe tylko uzdrowienia nie zasługują na nazwę cudu.
 - Uzdrowienie to nie powinno nastąpić po przesileniu lub po widocznem wstrząśnieniu, mogącem własną siłą skutkować.
 - Wreszcie trzeba, by odzyskane zdrowie było stałe, a powrót choroby nie następował natychmiast. Inaczej bowiem byłaby to chwilowa ulga, nie zaś całkowite i cudowne uzdrowienie/
 
Wskazaliśmy tutaj tylko główne prawidła, lecz Benedykt XIV w swem obszernem dziele przegląda szczegółowo rozmaite rodzaje cudów. Bada on szczegółowo mnóstwo chorób, poświęcając każdej z główniejszych obszerny rozdział i określając, w jakim wypadku uzdrowienie będzie na pewno cudowne. Gdyby był wiedział, jakie postępy miała poczynić medycyna od jego czasów aż do dni naszych, byłby w wielu razach użył odmiennej terminologii; lecz ponieważ opiera się na danych doświadczeniem zdobytych, przeto we wnioskach swych mało potrzebowałby zmieniać.
Ponieważ nauka o chorobach umysłowych (ob. art. Hysterya i Hypnotyzm) zwróciła dziś powszechną na siebie uwagę, i ponieważ przypuszczają niektórzy, iż większość wypadków, uważanych przez Kościół za nadprzyrodzone, da się wyjaśnić działaniem, jakie podniecona przez pewne choroby lub podlegająca rozmyślnym suggestyom wyobraźnia naturalnym sposobem wywierać zwykła na funkcye ciała i na jego organa zmysłów, przeto streścimy tu jeszcze rozdział z dzieła Benedykta XIV (De Beatificatione sanctorum, ks. VI, cz. 1 roz. 33), pod tytułem „O wyobraźni i jej sile/ Dosłowne tłómaczenie tego rozdziału zajęłoby zanadto wiele miejsca w tym Słowniku, ograniczymy się przeto na wykazaniu samych tylko wniosków uczonego autora.
Stawia on sobie trzy pytania: 1) Czy wyobraźnia pewnej osoby może oddziaływać na inne, obce a od niej oddalone ciało? 2) Czy może działać na ciało obce, jeśli ono jest ściśle z jej ciałem złączone? 3) Czy wyobraźnia może działać na swoje własne ciało?
Autor roztrząsa mnóstwo faktów mniej więcej prawdziwych i odpowiada na trzy powyższe pytania w ten sposób:
Na pierwsze pytanie odpowiada czcigodny autor, że wyobraźnia danej jakiejś osoby nie może bezpośrednio oddziaływać na inne ciało obce, nie pozostające z jej ciałem w żadnej łączności.
Na drugie pytanie zaś odpowiada, że wyobraźnia matki wywiera wielki wpływ na ciało dziecka, które ona nosi w swem łonie. Na trzecie pytanie odpowiada, że wpływ naszej wyobraźni na własne nasze ciało bywa olbrzymi, zwłaszcza u kobiet. Wyobraźnia powoduje n lunatyków takie czyny, których nie byliby zdolni spełniać w stanie czuwania. Lecz i po za stanem lunatyzmu, wyobraźnia jest zdolna wywoływać najrozmaitsze skutki. Może zastąpić lekarstwo przeczyszczające, wywołujące wymioty lub poty, może znieczulić człowieka na ból fizyczny i nie dać uczuć żaru nawet silnych płomieni. Może wywołać choroby, a potem te same wywołane choroby uleczyć. Posiada ona również moc leczenia innych chorób.
Benedykt XIV rozróżnia tu trzy rodzaje chorób: choroby systemu nerwowego, choroby ześrodkowane w humorach ciała, i choroby, których siedliskiem są tkanki ciała naszego. Otóż, według Benedykta XIV, nie jest rzeczą niemożliwą nagłe wyleczenie chorób nerwowych przy pomocy wyobraźni, i to właśnie już nieraz przeszkodziło Stolicy Apostolskiej zaliczyć uzdrowienie paralityków do rzędu cudów (ob. Tamże, r. II). Co się zaś tyczy chorób, mających siedlisko w humorach ciała, do których autor i krew zalicza, to choroby takie pochodzą albo z istotowej przemiany tych humorów, i w takim wypadku wyobraźnia nigdy nie sprowadza natychmiastowego wyzdrowienia, albo też pochodzą one z niedostatecznej ilości lub też z nadmiaru humorów ciała, i w tym razie wyobraźnia może je natychmiastowo uleczyć tylko podczas przesilenia, lub przy gwałtownem wstrząśnieniu, a jeśli uzdrowienie nastąpi nagle, bez przesilenia lub gwałtownego wstrząśnienia, to choroba napewno nie omieszka powrócić. W końcu, jeśli choroba zajęła kości lub tkanki ciała, wyobraźnia nie sprowadzi uzdrowienia ani natychmiastowego, ani powolnego, chyba, że oddziaływać będzie na humory, a humory na tkanki.
Takie oto granice zakreślił Benedykt XIV działaniu wyobraźni, po za któremi widzi już tylko działanie nadprzyrodzone; dziś jeszcze te same granice zaznaczają lekarze, którzy najlepiej dany przedmiot zbadali.
Dr. Bernheim, profesor medycznego fakultetu w Nancy, lepiej niż ktokolwiek inny uwydatnił leczniczą siłę wyobraźni. Stosował on ją nawet w leczeniu wielu chorób, wyzyskując siłę wyobraźni w warunkach najkorzystniejszych dla lecznictwa za pomocą suggestyi, zadawanej chorym we śnie hypnotycznym. (Ob. art. Hypnotyzm). Napisał nawet książkę p. t. De la Suggestion et de ses applications a la therapeutiąue. Przytacza on w tern dziele rozmaite otrzymane tą drogą uzdrowienia i zestawia je z różnemi faktami, uważanemi. przez Kościół katolicki za cudowne. (Ob. art. Lourdes (Cuda w L.)). Otóż, gdyby Dr. Bernheim przeczytał w dziele Benedykta XIV to, cośmy tu powiedzieli, byłby niemało zdziwiony, dowiedziawszy się, że zakreślone przezeń granice działania wyobraźni, są te same, które przyjął rzeczony papież; z czego wynika, że podług reguł, przestrzeganych przez Stolicę Apostolską, żadna z kuracyi Dra Bernheima, ani też żadne z jego analogicznych uzdrowień nie mogłoby być zaliczone do rzędu cudów.
Jużeśmy przytoczyli wnioski Benedykta XIV, a teraz przyjrzyjmy się wywodom Dra Bernheima, przez niego samego sformułowanym. (Ob. De la Suggestion etc. cz. II, roz. 2, str. 402).
„Nie chcę utrzymywać, mówi on, iżby suggestya działała bezpośrednio na chory organ, usuwając kongestyę naczyń, rozpędzając wypociny zapalne i odnawiając pierwiastki tkanek zniszczonych lub zepsutych. Bo jakiż czynnik w dziedzinie lekarskiej zdolny jest bezpośrednio wywołać ten proces leczniczy? Choroby jeśli są uleczalne, leczą się siłą przemian biologicznych” A zatem granice, zakreślone sile wyobraźni przez Dra Bernheima, są te same, które przyjął Benedykt XIV łącznie z Kongregacyami rzymskiemi.
Jakkolwiek Kościół nie przypisuje sobie nieomylności w sądach swych o cudach ludzi świętych, to przecież trzyma się pod tym względem zasad zdrowej i rozumej krytyki.
3-o, Cuda zdziałane w łonie Kościoła katolickiego od czasów apostolskich aż do dni naszych.
Przez wszystkie wieki w łonie Kościoła katolickiego dokonywało się mnóstwo cudów najzupełniej stwierdzonych.
Gdy się rozważa ich dzieje, ze zdziwieniem się widzi, że pierwsze wieki dostarczają mniej cudów, aniżeli bliższe nam czasy. Nie znaczy to bynajmniej, aby pierwsze wieki chrześcijaństwa były mniej wspierane łaską bożą, tylko, że pamięć tego, co się działo w tych odległych wiekach, po części zaginęła, i że nie posiadamy autentycznych dowodów, któreby nam odsłoniły wszystkie cuda, jakie się niewątpliwie działy wówczas, tak samo jak się i dziś dzieją. Nawet i w tern nie można nie widzieć dowodu, przemawiającego za historycznym charakterem naszych cudów. I w rzeczy samej, gdyby cuda te były faktami legendowemi, to właśnie mielibyśmy ich najwięcej w owych najodleglejszych czasach, a Kościół katolicki znalazłby się w tern samem położeniu, co niegdyś ludy Grecyi i Rzymu: kolebka Kościoła byłaby otoczona cudami, których liczba zmniejszałaby się z biegiem czasu5; ale właśnie tak nie jest, pomimo że do naszych dokumentów autentycznych wcisnęły się opowiadania apokryficzne; i to właśnie jest znakiem, że nasze cuda nie potrzebują się obawiać światła historyi.
Jakkolwiek o cudach, zaszłych po założeniu Kościoła, niewiele posiadamy dokumentów, do ich dokładnego poznania koniecznych, to jednak znajdujemy o ich istnieniu w pismach wszystkich wieków niezbite dowody. Pisma te wskazują nam nieprzerwany łańcuch cudów, wiążących się z cudami Apostołów, a ogniwa ich, mnożąc się coraz liczniej, po przez wszystkie wieki sięgają naszych czasów.
Podczas gdy Celsus6 Porfirysz7, Lucyan (Philopatr), Swetoniusz (In Ner. XVI) uważają chrześcijan za czarowników i czarnoksiężników, św. Justyn8, św. Ireneusz9, Tertulian10, Orygenes11, Minucyusz Felix12, Arnobiusz13, Laktancyusz14 i inni dziejopisarze męczenników świadczą o licznych cudach, które się pośród nich działy.
Z epoką prześladowania nie zakończyła się epoka cudów. Cuda świętych trwają dalej, jak o tern świadczą wiarogodni świadkowie: św. Augustyn o cudach św. Antoniego, Sulpicyusz Sewer o cudach św. Marcina Turoneńskiego, św. Ambroży o cudach św. Gerwazego i Protazego, a św. Augustyn (De Civitate Dei, II, 8) o cudach, które widział w Kartaginie i w Medyolanie.
Po świadectwach owych ludzi wielkich następują świadectwa św. Grzegorza Wielkiego, św. Bernarda, św. Bonawentury, Wincentego z Beauvais, hagiografów i kronikarzy, szczegółowo opowiadających cuda, zdziałane za pomocą relikwii Świętych Pańskich. Od w. XII, t. j. od czasu, kiedy kanonizacya świętych została zastrzeżona Stolicy Apostolskiej, każdy proces kanoniczny dostarczał cudów, stwierdzonych w sposób jak można najbardziej pewny. Takie zaś kanonizacye trwają bez przerwy w Rzymie aż do dni dzisiejszych.
Że zaś w tym przedmiocie można poznać prawdę tylko przy pomocy faktów dobrze zbadanych, przeto fakta procesów kanonizacyjnych powinny służyć za podstawę do oceny, czy Cuda świętych Pańskich są prawdziwe lub nieprawdziwe.
Owóż, jakeśmy widzieli, Stolica Apostolska uznaje za cuda tylko te fakta, które są bez zaprzeczenia nadprzyrodzone. Stosuje ona z całą bezwzględną surowością niezaprzeczenie mądre przepisy, któreśmy tylko-co przytoczyli.
Odnośnie do tej kwestyi wspomina się często szczegół, opowiadany przez O. Daubenton w Żywocie św. Franciszka Regis’a, wydanym w r. 1716. Podczas gdy w Rzymie roztrząsano sprawę kanonizacji tego świętego, pewien możny anglikanin odwiedził swego przyjaciela, prałata, który się zajmował tą sprawą; prałat ten dał mu do przeczytania akta niektórych Cudów spełnionych za przyczyną pomienionego sługi bożego. Anglikanin przeczytał je z uwagą i zajęciem, a oddając je przyjacielowi rzekł: „Są to zadziwiające i niezaprzeczone dowody prawdziwości cudów. Gdyby wszystko, czego uczy Kościół Rzymski, było tak uzasadnione, wypadałoby nam wszystko to uznać za prawdę, a wybyście nie byli wystawieni na pośmiewisko i na żarty, których celem są wasze cuda.“ — „Otóż wiedz, odparł prałat, że ze wszystkich tych cudów, wydających ci się tak dokładnie sprawdzonymi, żaden nie był uznany przez Kongregacyę Obrzędów za dostatecznie udowodniony." Anglikanin wyznał, że nigdy nie przypuszczał, aby Stolica Apostolska postępowała tak ostrożnie w przedmiocie cudów.
Pomiędzy cudami, przedstawionymi w tej sprawie a nieuznanymi przez Kongregacyę, wymienia Benedykt XIV (lib. IV, cap. 32, n. 23) nagłe uzdrowienie pewnej zakonnicy, która straciła była władzę w wielkim palcu prawej ręki. Otóż, podług tego co ten papież pisze, odrzucono cud wspomniany dla tego, że paraliż mógł nastąpić albo wskutek działania wyobraźni na nerwy, i, co za tem idzie, mógł ustąpić również naturalnie, albo też jeśli przypuścimy inne przyczyny choroby, uzdrowienie mogło nastąpić skutkiem wielkiej wrażliwości chorej osoby. Przykład ten dowodzi, jak wielką baczność miała Kongregacya Obrzędów na pewne fakta naturalne, do rzędu których starają się dziś odnieść wszystkie nasze cuda, oraz z jaką to ścisłością stosowano przepisy, które nieco później uporządkował Benedykt XIV w swem znakomitem a wyżej wspomnianem dziele.
Brak nam miejsca na przytoczenie i na rozbiór wszystkich rodzajów cudów, jakie się dokonały w łonie Kościoła; objaśnienie zaś faktów, które bardziej zajęły opinię publiczną w ostatnich czasach, czytelnik znajdzie w artykułach: Stygmaty św. Franciszka, Obrazy cudotworne M. B., January św., Lourdes, Hysterya, Hypnotyzm, Spirytyzm, Czary, jak również w końcowym paragrafie niniejszego artykułu, poświęconym rzekomym cudom fałszywych religii.
Tu zaś poprzestaniemy na kilku słowach o wypadkach wskrzeszenia umarłych, dokonanych w ciągu wieków. Są to bowiem cuda o cechach niezaprzeczenie nadnaturalnych, szczególnie gdy ciała, których główne części były zgniecione, oderwane lub zepsute, nietylko w jednej chwili wróciły do życia, ale nadto — do zupełnego zdrowia. Wskrzeszenia te, najzupełniej stwierdzone, wcale nie były tak rzadkie, jakby się to mogło wydawać. Św. Ireneusz (lib. III, c. 3) powiada, że współcześni mu chrześcijanie i on sam również na własne oczy widzieli kilka osób cudownym sposobem przywróconych do życia. Św. Augustyn przytacza fakt (De Civit. Dei, XXII, 8), że zgniecione dziecko zostało za przyczyną św. Szczepana przywrócone do życia. Rozmaici pisarze kościelni przytaczają inne wypadki wskrzeszenia umarłych, dokonane przez św. Hilarego15, przez św. Marcina Turoneńskiego16, przez św. Eleutera17, przez św. Cezarego z Arles18 i przez wielu innych sług bożych, żyjących przed XII wiekiem; znamy też wielką ilość cudów, zaszłych w bliższych nam czasach.
Benedykt XIV19 wylicza kilka bulli kanonicznych, wzmiankujących o wskrzeszeniach, osiągniętych za przyczyną modlitw różnych świętych, a mianowicie: św. Wilhelma, kanonika z Saint Victor, św. Wawrzyńca, arcybiskupa Dublinu, św. Elżbiety, św. Stanisława biskupa krakowskiego, św. Ryszarda bpa Chichester, św. Jadwigi, św. Ludwika bpa Tuluzy, św. Tomasza bpaHerfordu, św. Brygidy, św. Mikołaja z Tolentino, św. Leopolda austryackiego, św. Wincentego a Paulo, św. Dydaka, św. Rajmunda z Pennafortu, św. Filipa Nereusza, św. Franciszka Ksawerego, św. Tomasza z Villanowa, św. Franciszka Salezego. Wymienia też dwa wypadki wskrzeszenia umarłych, zdziałane za przyczyną św. Piotra Fourier’a, uznane przy kanonizacyi tego świętego. Przytoczone przez Benedykta XIV wypadki wskrzeszenia, uzyskane zostały, jak zwykle, po śmierci świętego, gdyż w procesach beatyfikacyi i kanonizacyi nie ma zwyczaju przyjmować cudów, które słudzy boży czynili za życia. Do tych zatem wypadków wskrzeszenia umarłych możnaby słusznie dodać jeszcze wiele innych, zdziałanych zwłaszcza przez pewnych świętych, jak np. przez św. Wincentego Ferraryusza za ich życia na ziemi.
Moglibyśmy poprzestać na tern prostem wyliczeniu, atoli nie bez korzyści będzie dać przykład, jak przyjmowała Kongregacya Obrzędów wypadki wskrzeszenia umarłych, oraz dobrze będzie wskazać, w jaki sposób rozpoznawano rzeczywistość cudownego wydarzenia i cechy jego, zanim jeszcze nastąpiło samo uznanie cudu. Takiego przykładu dostarcza nam tenże Benedykt XIV.
Chcemy tu mówić o wskrzeszeniu dwojga dzieci, synów pewnego urzędnika z Toul, nazwiskiem Teodora de Huz; cud ten zaszedł w temże mieście dnia 17 października 1670 r. za przyczyną błogosławionego Piotra Fourier’a i przy beatyfikacyi został uznany za prawdziwy. Benedykt XIV miał w ręku i badał akta śledztwa prowadzonego w Toul, a jako promotor wiary w tym beatyfikacyjnym procesie, był obecny przy wszystkich odnośnych rozprawach, odbywanych w Rzymie. To też dość szeroko rozprawia o tym cudzie (ks. IV, cz. I, r. 21); najlepiej też zrobimy, jeśli myśli jego powtórzymy tu dosłownie:
„Podczas gdym był promotorem wiary, pośród innych cudów, które miałem roztrząsać w sprawie czcigodnego a dziś błogosławionego Piotra Fourier’a było wskrzeszenie dwóch umarłych. Rzecz się tak miała. Dwoje dzieci, jedno sześcioletnie, drugie czteroletnie, bawiło się koło wozu z beczką o ośmiu miarach wina. Dzieci poruszyły wóz, i ten przewrócił się na nie tak nieszczęśliwie, iż piersi ich i szyje znalazły się pod wozem. Pod tym ciężarem zostawały około trzech godzin. Woźnica wróciwszy, nie mógł podnieść sam tak wielkiego ciężaru, przywołał innych ludzi na pomoc i dopiero wtedy wydobyto dzieci. Ciała ich były zimne, twarz sina, język wywieszony, usta pianą pokryte a klatka piersiowa zdruzgotana. Lekarz i felczer kilkakrotnie otwierali żyły tym trupom bezdusznym, lecz ani kropli krwi wydobyć z nich nie mogli. Owinięto je w płótna zmaczane w ogrzanem winie czerwonem, lecz nie wywołano żadnego znaku życia. Lekarstwa wlewane im do ust były również bezskuteczne. Również bez skutku owinięto je w skóry baranie, dymiące krwią i jeszcze ciepłe.
Ale skoro matka włożyła im na głowę czapeczkę, używaną przez sługę bożego Piotra Fourier’a, dzieci zaczęły dawać znaki życia. Otworzyły oczy, ciepłota ciała i rumieńce wróciły; zaczęły mówić, następnie się podniosły. Zapadła noc. Nazajutrz dzieci w towarzystwie swych rodziców poszły do kościoła dla podziękowania Panu Bogu. Na trzeci dzień poszły już do szkoły, jakby nigdy nic nie zaszło, a po katastrofie najmniejszego nie zostało śladu.
„Ja w zarzutach swych utrzymywałem, mówi dalej Benedykt XIV, który z urzędu, jako promotor fidei, musiał zwalczać te cuda, że śmierć nie wydawała mi się udowodnioną. Istotnie bowiem, zdawało mi się, że lekarz ratujący dzieci wspomnianemi wyżej środkami, nie twierdził, że one umarły, lecz tylko: jak gdyby umarły, a co się tyczy innych świadków, którzy zeznawali o ich śmierci, to mówiłem, że oni nie byli lekarzami. Nastawałem na to, iż dzieci uległy może zwykłemu atakowi, że mogły się wydawać umarłemi, ale w rzeczywistości nie umarły, tembardziej, że pozostawały pod ciężarem wozu tylko trzy godziny. Zawnioskowałem więc, że śmierć nie wydawała się być rzeczywistą, a zatem że w tym wypadku nie można uznać rzeczywistości wskrzeszenia. — Jan Marya Lamisien, uczony autor dzieła o wypadkach nagłej śmierci, przyjął moje wywody i orzekł, że nie było tu cudu wskrzeszenia, lecz że było to tylko oczywiste wybawienie od niebezpieczeństwa śmierci, osobliwie, jeśli się weźmie pod uwagę to, że apopleksya i wstrzymanie oddechu trwały tylko trzy godziny, że lekarstwa okazały się bezskutecznemi, że całkowite uzdrowienie nastąpiło szybko. — Zbił te wywody Lamisien’a uczeń jego Franciszek Soldat, obecnie naczelny lekarz Szpitala Zbawiciela. Napisał on rozprawę, w której, opierając się na zasadach swego mistrza, dowodził, iż z większą pewnością można wnioskować o śmierci z przyczyn, które ją wywołały, aniżeli z oznak, które po niej nastąpiły, i utrzymywał, iż przerwanie naczyń mózgowych i zupełne zatamowanie dróg oddechowych w przeciągu trzech godzin jest niezbitym dowodem apopleksyi i uduszenia. Stąd wnosił, że śmierć w danym wypadku nastąpiła niewątpliwie, chociażby zatamowanie głosu, oddechu i pulsu trwało tylko dwie lub trzy godziny. — Lecz co najbardziej się przyczyniło do uznania cudu, to obrona, napisana przez Tomasza Montecatinii, znakomitego rzecznika w tego rodzaju sprawach. Przejrzawszy wszystkie akta i roztrząsnąwszy wszystkie punkta długiego świadectwa lekarza, który oglądał to dwoje dzieci, dowiódł najoczywiściej, że lekarz uważał dzieci nie za prawie umarłe, lecz za rzeczywiście umarłe. Wypadek ten został uznany przez św. Kongregacyę Obrzędów za rzeczywiste wskrzeszenie, a Benedykt XIV zatwierdził tę uchwałę d. 6 Października 1729 r.
4-o. Opatrznościowe przyczyny cudów Świętych Pańskich.
Powiedzieliśmy wyżej, iż Bóg nie przestał czynić cudów w łonie Kościoła katolickiego. Zbadajmy teraz przyczyny tego opatrznościowego postępowania bożego.
W ogóle mówiąc, oczywistym celem tych cudów jest chwała prawdziwego Kościoła. Jest-to otaczająca go aureola, odróżniająca go od fałszywych religii. Aczkolwiek bowiem raz stwierdzone cuda Jezusa Chrystusa wystarczały na świadectwo nauki chrześcijańskiej, słuszna rzecz jednak, aby Kościół, który otrzymał posłannictwo prowadzenia dalej dzieła swego Założyciela, tak samo jak Chrystus mógł używać świadectwa cudów na poparcie swego posłannictwa.
Atoli mamy mnóstwo cudownych wypadków, które aczkolwiek służą ku chwale Kościoła powszechnego, dzieją się przecież na korzyść pewnej epoki, pewnego ludu, instytucyi, miasta, osobistości; a ponieważ cuda są to zupełnie wyjątkowe przywileje, których Bóg udziela, komu chce, podobnie jak łaski i nadzwyczajne posłannictwa, ponieważ częstokroć są one niedoścignione dla ograniczonego rozumu ludzkiego; przeto niepodobna nam określić prawideł, podług których cuda miałyby się spełniać koniecznie. Wszelako, w drogach Opatrzności nie wszystko jest tajemnicze, i dosyć często możemy zrozumieć powody, skłaniające Boga do wmieszania się w sprawy ludzkie przez czyny nadprzyrodzone.
Wszystko w Kościele dąży do naszego uświątobliwienia. Do s'więtości to właśnie powinien być przywiązany specyalnie dar czynienia cudów. To też Chrystus obiecuje nieomylność tym, którzy, opatrzeni posłannictwem apostolskiem, nauczać będą, tym zaś, którzy uwierzą, obiecuje moc czynienia cudów „Znaki zaś tych, co uwierzą, te naśladować będą,u a Bóg zazwyczaj świętych wybiera na cudotwórców; przez to właśnie namacalnie okazuje Pan Bóg, że cnota, często wobec świata bezsilna, jest potężną w oczach Jego; przez to daje nam już tu na ziemi zadatek tej chwały, jaka świętych czeka w niebie, i pieczętuje nie dającą się podrobić pieczęcią wzory cnót, któreśmy powinni czcić i naśladować.
To też, jakeśmy widzieli, przez swe beatyfikacye i kanonizacye Kościół tych tylko stawia na swych ołtarzach, których świętość i chwałę P. Bóg potwierdził cudami, po ich śmierci za ich przyczyną zdziałanymi.
W ten sposób cuda, jako objawy potęgi bożej, przybierają według planu boskiego cechę głównie moralną. Cuda w Kościele są najwyższem uwielbieniem prawdziwej religii i świętości, a zarazem są żywym dowodem, że Bóg jest pełen troskliwości o nas, i że czuwa nad naszemi duszami, by je oświecać, wspomagać, uświęcać i zbawiać.
IX. Rzekome cuda fałszywych religii.
Przeciw dowodom, jakie czerpiemy z cudów chrześcijańskich, stawiają nam rzekome cuda, zdziałane jakoby na korzyść fałszywych religii. „Ci sami, co wierzą w cuda opowiedziane w Biblii, mówi Larousse (Dictionaire. art Miracle) odrzucają cuda, które Grecy, Rzymianie, Egipcyanie, Mahometanie, Indyanie, przypisują swym bogom albo swym prorokom. Ale jedno z dwojga: albo niech się śmieją z siebie samych, albo z nikogo. Nie widzę, dlaczegoby cud miał być większą niedorzecznością w Mekce, w Rzymie, w Atenach, w Memphis, aniżeli w Jerozolimie. Dlaczegożby tylko cuda biblijne miały mieć dyplom prawdziwości." O tern właśnie mówić teraz będziemy, przebiegając cuda i wyrocznie, w których różne sekty pogańskie lub heretyckie chciały widzieć objawy boskości. Niepodobna poruszać tu wszystkich faktów, ale z całą szczerością przytoczymy te, które stanowią najsilniejsze przeciw nam zarzuty. Nie mamy też wcale zamiaru określać napewno, co w każdym z tych cudów przypisaćby należało legendzie, oszukaństwu, nieznanym siłom natury, lub wreszcie działaniu szatana; ale spodziewamy się z łatwością udowodnić, że żaden z nich nie posiada cech prawdziwego cudu, które, jakeśmy widzieli, towarzyszą cudom prawdziwym, nadprzyrodzonym i boskim, a które zarazem są najpewniejszem świadectwem boskości religii chrześcijańskiej.
Rzekome cuda fałszywych religii można podzielić na dwie kategorye: Jedne z nich są czynami magii i wróżbiarstwa, które to czyny przypisywano nadprzyrodzonej lecz stałej sile formuł, ceremonii, talizmanów, pewnych przedmiotów i pewnych oznaczonych miejscowości. Inne znów są dziwnemi zjawiskami, które, nie posiadając cech magii, zdarzyły się w życiu bogów fałszywych religii, lub też w życiu ich założycieli i niektórych ich zwolenników.
W innych artykułach niniejszego Słownika wspominamy o czarnoksięskich praktykach fałszywych religii. Tutaj zaś, przebiegając rozmaite sekty, przypatrzymy się faktom, które się zdarzyły w ich łonie, a które, będąc wywołane w sposób czarnoksięski czy inny jakikolwiek, zdają się przewyższać przyrodzone siły świata i człowieka. Kolejno rozejrzymy się w braminizmie, buddyzmie, lamaizmie, w starożytnych religiach Babilończyków, Egipcyan i Persów, w poganizmie Greków i Rzymian, w nowożytnym judaizmie, islamizmie i rozmaitych sektach chrześcijańskich, które się oddzieliły od Kościoła katolickiego.
1-o. Braminizm.
Jak wiadomo, starożytna religia wedyjska zamieniła się w kult bardzo zbliżony do politeizmu. Główne bóstwa neobraminizmu występują jako bohaterowie rozmaitych cudownych opowieści, lecz opowieści te nie mają żadnego charakteru historycznego; są to poprostu bajeczne legendy. Nie będziemy się tu przeto zatrzymywali nad niemi. Nie możemy atoli pominąć milczeniem zadziwiających czynów, przypisywanych pobożnym żebrakom religii bramińskiej, znanym pod nazwą Fakirów, którzy istnieją w Indyach od bardzo odległej starożytności; poświęcimy im zatem słów kilka.
Jedni z fakirów żyją gromadnie, inni samotnie, niektórzy w specyalnych ubiorach, inni zupełnie nago. Można ich spotkać na placach publicznych, na ulicach i drogach, oddających się czynom nadzwyczajnym. Jedni od rana do nocy stoją nieruchomie na jednej nodze, wystawieni na żar promieni słonecznych; inni, przykucnąwszy ku ziemi, wznoszą ręce nad głową i w tern uciążliwem położeniu trwają nieraz całe dnie, miesiące a nawet lata. Skutkiem tego zdarza sią nieraz, iż skostniałe ich muskuły tracą władzę ruchu. Niektórzy całe lata stoją u stóp drzewa, nie siadając ani się kładąc, lecz opierając się tylko na powrozie, zawieszonym na drzewie, gdy ich sen zmorzy.
Takie praktyki zdają się przewyższać siły człowieka i przypominać cuda. Przytaczają zaś je tak liczni świadkowie, że ani na chwilę nie można wątpić o ich prawdziwości; ale czyby się one nie dały wytłómaczyć działaniem egzaltowanej wyobraźni, stanem podobnym do tego stanu, w jaki wprowadza nas hypnotyzm, albo użycie pewnych napojów? Może więc fakirzy podlegają pewnemu mimowolnemu albo sztucznie wywołanemu szałowi, który byłby naturalną przyczyną podziwianych w nich zjawisk. Rzeczywiście bowiem takie same zjawiska widzimy wśród nas w domach obłąkanych.
Zresztą, jeżeli niektórzy starożytni fakirzy oddawali się tym dziwacznym praktykom, aby osiągnąć wyższą doskonałość, to dzisiejsi fakirzy powodują się interesownością lub pychą: gonią za czcią i jałmużną pobożnych. To też europejczycy i czasami właśni współwyznawcy mają ich w pogardzie, jako zwyczajnych kuglarzy. Niektórzy z nich sprzedają talizmany, wróżą z kart i trudnią się rozmaitemi czarnoksięzkiemi produkcyami. Przytoczymy tu fakt, jeden z najbardziej zadziwiających, jaki kiedykolwiek przypisywano fakirom. Mowa tu o pewnym rodzaju wskrzeszenia.
Żeby zrozumieć, jak fakirzy mogą, dojść do spełniania tego dziwnego czynu, o którym mówić mamy, trzeba naprzód wiedzieć, że w braminizmie grzebanie trędowatych żywcem należy do czynów pobożności, i że niektórzy fanatycy dobrowolnie żywcem zakopują się w ziemię, ażeby, jak mówi Monsignor de Harlez (Controverse, t. I. str. 128) w ciągu tego czasu, kiedy jeszcze żyją pod ziemią, osiągnąć skupienie myśli na przedmiocie boskim, oraz zawieszenie wszelkiego stosunku między duszą a ciałem za pomocą pobożnego skupienia. Niektórzy fakirzy, nie dopuszczając się wcale samobójstwa, kładą się żywcem do grobu, do którego powietrze i światło dostają się tylko przez wązki otwór, i pozostają tam przez dziewięć lub dziesięć dni bez pożywienia i bez zmiany pozycyi. A nawet są i tacy, którzy będąc pogrzebani i pozbawieni przez kilka miesięcy wszelkiego widocznego ruchu, potem jakoby zmartwychwstają. Opis podobnego wypadku znajdujemy w Revue Britanniąue (4-e serie t. 27, 1840, 2 p. p. 369) w artykule przetłómaczonym z Przeglądu Edynburskiego p. t. Dwór i obóz Runżet Bing'a, który to opis przytaczamy tu w całości.
„W Adenanugur missya angielska miała sposobność widzieć człowieka zwanego Fakirem, który był pogrzebany, a potem zmartwychwstał. Fakir ten jest w wielkiej czci u Sikhów z powodu, że na pewien czas może się żywcem pogrzebać... Już od lat wielu prowadzi on to rzemiosło; bo rzeczywiście dla niego jest to rzemiosłem. Kapitan Wadę opowiadał mi, iż był świadkiem takiego jego zmartwychwstania po kilkomiesięcznem pozostawaniu w ziemi.
„Wstępna ceremonia odbyła się wobec Runżet-Sing’a, jenerała Ventury i główniejszych sirdars’ów. Przygotowania trwały dni kilka. Opis szczegółów tego przygotowania byłby zanadto długi i zanadto drażliwy: maharadża kazał umyślnie na ten cel grób przygotować; fakir oznajmił, iż gotów do pogrzebu, ostatnie swe przygotowania ukończył w obecności monarchy. Woskiem pozatykał sobie uszy, nos i wszystkie otwory, przez które powietrze mogłoby wchodzić do wnętrza ciała, z wyjątkiem ust. Gdy tego dokonał, rozebrano go i włożono w płócienny worek; ostatnią jego czynnością było wywrócenie języka, by nim zamknąć kanał oddechowy i fakir odrazu stał się umarłym, jak żeby się pogrążył w letargu. Wtedy zamknięto worek, zapieczętowano go pieczęcią Runżet-Sing’a i złożono w jodłowem pudle, które również zamknięte i opieczętowane wpuszczono do grobu. Wierzch grobu przysypano ziemią i zrównano, następnie posiano jęczmieniem i postawiono straże. Maharadża widocznie wielce niedowierzający tej śmierci, dwa razy kazał ludziom rozkopywać ziemię, otwierać grób i sprawdzać trumnę; za każdym razem znaleziono fakira w tern samem położeniu i ze wszelkiemi oznakami ustania życia. Po dziesięciu miesiącach, a był to czas oznaczony, kapitan Wodę towarzyszył maharadży i był obecny przy wydobywaniu fakira ż ziemi, zbadał osobiście wnętrze grobu, widział, jak otwierano zamki, łamano pieczęcie i wyniesiono pudło czy też trumnę na świeże powietrze. Gdy z niej wyjęto fakira i dotykano palcem pulsu i serca, nie można było odczuć żadnego ich drgania. Pierwsza rzecz, którą uczyniono dla przywrócenia fakirowi życia, co nie obeszło się bez trudności, było przywrócenie języka do właściwej pozycyi. Kapitan zauważył, że tył głowy był rozpalony, lecz reszta ciała zupełnie świeża i zdrowa; zlano go ciepłą wódą,, i po dwóch godzinach zmartwychwstały miał się tak dobrze, jak przed dziesięciu miesiącami... Utrzymuje, że w grobie doznawał najrozkoszniejszych marzeń, i bał się, aby go nie obudzono z letargu. Paznogcie i włosy przestały mu rosnąć, i tylko jednej rzeczy obawiał się, a mianowicie, aby się nie stał pastwą robactwa i owadów; lecz dla uchronienia się od tego, kazał trumnę, w której leżał, zawiesić w pośrodku grobu. Fakir ów, oświadczywszy się naprzód z gotowością powtórzenia swego pogrzebu i zmartwychwstania wobec missyi angielskiej, wycofał się następnie z tej próby, gdy anglicy chcieli zastosować więcej środków ostrożności”
Na tern kończy się opowiadanie kapitana Wadę. Zastanówmy się chwilę, co sądzić o tern dziwnem wydarzeniu.
Najpierw, nie jest to zmartwychwstanie we właściwem tego słowa znaczeniu, gdyż pogrzebany fakir wcale nie umierał, lecz tylko pozostawał w pewnym rodzaju letargu, który mu nie odejmował możności marzenia. Jeśli więc to opowiadanie nie było zmyślone dla zainteresowania czytelników, to trzeba przyznać, że fakt jest zadziwiający. Czy mamy w nim upatrywać oszustwo, na które zdaje się wskazywać owa obawa, jaką w fakirze wzbudziły nowe warunki, stawiane przez anglików? Czy też mamy sądzić, że możliwość życia przez dziewięć miesięcy w tych anormalnych warunkach tkwiła w jego temperamencie lub w stanie letargicznym, do którego się stopniowo przyzwyczaił; czy mamy przypuszczać, że ten letarg podobny jest do letargu niektórych chorych, mogących spać całemi miesiącami? Tego nie wiemy, lecz możemy twierdzić na pewno, że cały sposób postępowania tego fakira nie wskazuje bynajmniej cudotwórcy, lecz kuglarza, szarlatana, podobnego do tych, jacy występują po naszych wędrownych komedyanckich widowiskach.
Fakt sam, jeśli jest prawdziwy, posiada wszystkie cechy zjawiska naturalnego, i w żadnym razie nie wymaga interwencyi siły bożej. Słowem, nie jest to zmartwychwstanie, lecz przebudzenie się z wywołanego umyślnie letargu, gdyż życie fakira ani na jedną chwilę nie ustawało. Jeśliby więc ktoś chciał upatrywać w tym fakcie interwencyę nadprzyrodzonej siły, to ze względu na kuglarskie okoliczności tego rzekomego cudu, ze względu na jawnie bezmyślne i nierozumne cechy religii tego cudotwórcy, musiałby chyba w tym fakcie przypuścić udział złego ducha.
2. Buddyzm i lamaizm.
Nie będziemy roztrząsali cudów, przypisywanych Buddzie, chociaż ośmielono się porównywać je z cudami ewangelii; nie roztrząsa się bowiem faktów pozbawionych wszelkich cech autentyczności; życie zaś założyciela buddyzmu znamy z życiorysów, napisanych w kilka wieków po jego śmierci i przepełnionych mitologicznemi zmyśleniami. Nadzwyczajne te opowieści noszą na sobie piętno bajek z wyobraźni wysnutych. I tak np. gdy Sakya-Muni przybył do pałacu swego ojca na wozie ciągnionym przez smoki, bogowie zesłali trzydzieści dwa znaki, z których główniejsze są następujące: Drogi pozamiatały się same; cuchnące miejsca wydzielały przyjemny zapach, słońce, księżyc, gwiazdy i planety zatrzymały się; pięćset białych słoni, które się same złapały w sieci, stanęły rzędem przed pałacem; pięćset białych lwów, które wyszły ze śnieżnych gór, zostało przywiązanych do wrót miasta...
Tak samo też w sławnej owej walce, w której Budda zwycięża sześciu braminów, tenże wytwarza światło jaśniejące jak złoto, wstrząsa ziemią na sześć rozmaitych sposobów, spuszcza deszcz lotosów i sandałowego proszku; ciało jego wydaje blaski niebieskie, czerwone, białe i t. d.; następnie z niższej części jego ciała wybuchają płomienie, podczas gdy część wyższa spuszcza deszcz zimnej wody. Czyż można byłoby wymyślić opowiadanie bardziej fantastyczne i legendowe?
Cuda buddystów tybetańskich mają tę wyższość, że nie doprowadzają bajeczności do tak wysokiego stopnia. Przytoczymy tu i ocenimy główniejsze z takich cudów podług notatek z podróży po Tybecie i Tartaryi, ogłoszonych przez O. Huc, lazarysty i misyonarza francuskiego, który mieszkał w pomienionych krajach, badał poważnie tego rodzaju cuda i w wielu okolicznościach mógł rozróżniać bezpodstawne bajki i odsłaniać oszustwo. Miał on za towarzysza innego zakonnika, również jak on uważnego i rozsądnego spostrzegacza, Ojca Gabet.
W roku 1367 ery chrześcijańskiej, mówi O. Huc, w kraju Amdo, zamieszkanym przez wschodnich tybetańczyków, urodziło się cudowne dziecię. Był to Tsong-Kaba, który miał zreformować religię Buddy i nadać jej taką formę, jaką do dziś dnia zachowuje w Tybecie. Od samego urodzenia nosił on białą brodę i mówił językiem Amdo. W trzecim roku życia został zakonnikiem. Matka zgoliła mu piękne włosy i rzuciła je u wejścia do swego namiotu. Z tych włosów wyrosło drzewo, wydające przyjemny zapach, a każdy listek tego drzewa miał na swej powierzchni wyrytą jedną literę świętego języka tybetańskiego. Odtąd Tsong-Kaba żył w odosobnieniu, oddany modlitwie i postom. Naukę pobierał od lamy, sławnego z wiedzy i świętości, a przybyłego z najodleglejszych krańców Zachodu. Po śmierci tego cudzoziemskiego lamy, Tsong-Kaba dla ukończenia nauk udał się osobiście na Zachód. Gdy powrócił do Lhassy, teraźniejszej stolicy Tybetu, i miał się w dalszą udać podróż, duch jakiś jaśniejący światłością rozkazał mu tam pozostać, obiecując mu panowanie. Tsong-Kaba przeto usunął się do najlichszego domku w najuboższej dzielnicy miasta i stał się reformatorem dawnej nauki. Ściągał do siebie tak wielką ilość uczniów, że chadża, żyjący budda, zwierzchnik hierarchii lamaickiej, po daremnem wzywaniu go na rozprawę, sam przyszedł go odwiedzić w jego własnem mieszkaniu, a gdy chełpliwie wychwalał dawną naukę, Tsong-Kaba przerwał mu temi słowy: „Okrutniku, puść tę wesz, którą gnieciesz między palcami, aż tu słyszę jej jęki, które boleśnie ranią me serce." Rzeczywiście chadża, lekceważąc przepisy religii buddyjskiej, prawie bezwiednie usiłował zgnieść nieszczęsny owad, który go niepokoił, a jednocześnie wynosił zalety tejże religii! Nie wiedząc, co odpowiedzieć na surowe słowa Tsong-Kaby, upadł mu do nóg i uznał jego wyższość. Odtąd reformy wprowadzane przez Tsong-Kabę nie doznawały żadnych utrudnień. Umarł on w r. 1419 i pochowany został w lamazeryi Khaldańskiej, gdzie ciało jego miało się jakoby cudownym sposobem zachowywać nieuszkodzone i po nad ziemią, bez żadnej podpory zawieszone.
Opowieść o tych cudownych wypadkach pozbawiona jest wszelkich cech prawdziwości. Dwa jedynie szczegóły, a mianowicie dotąd istniejące drzewo święte i grób Tsong-Kaby mogą być przedmiotem badania.
Drzewo, które według podania wyrosło z włosów Tsong-Kaby, istnieje jeszcze i było badane przez OO. Huc i Gabet, mieszkających trzy lata w lamazeryi Kunbum, gdzie się to drzewo właśnie znajduje. „Oczy nasze, mówi O. Huc, z niepohamowaną ciekawością zwróciliśmy naprzód na liście drzewa, i byliśmy niepomiernie zdumieni, gdyśmy ujrzeli na każdym listku bardzo wyraźne litery tybetańskie; są one koloru zielonego, czasem ciemniejsze, czasem jaśniejsze niż sam liść. Z początku podejrzewaliśmy lamów o jakieś oszustwo, lecz przyjrzawszy się wszystkiemu z drobiazgową dokładnością, nie mogliśmy odkryć najmniejszego podstępu. Litery wyglądały tak jakby wraz z żyłkami i włóknami tworzyły część liścia, a znajdowały się to na wierzchu, to w środku liścia, to u spodu, to z boków, najmniejsze listki mają litery jakoby w zarodku i na pół uformowane; kora pnia, rosnąca jak kora platanu, jest tak samo jak liście literami pokryta. Skoro odłupiemy kawałek starej kory, pod nią spostrzegamy uwydatniające się zarysy liter, i, rzecz dziwna, często zupełnie odmienne od tych, jakie widzieliśmy na wierzchu. Inni, uczeńsi od nas, może potrafią dać zadawalniające objaśnienia co do tego drzewa, my zaś poprzestaniemy na stwierdzeniu faktu." Przypuściwszy, że O. Huc nie był w błąd wprowadzony przez lamów, to drzewo święte miałoby w sobie coś nadzwyczajnego; wszelako niezwykłe to zjawisko nie mogłoby być przypisane Bogu, ponieważ byłoby zdziałane na korzyść religii, której fałszywość najmniejszej nie ulega wątpliwości. Być może jednak, że dostatecznie wytłómaczymy to zjawisko, gdy powiemy, iż między literami tybetańskiemi a żyłkami naturalnemi liści i kory drzewnej zachodzi tylko uderzające podobieństwo. Lecz czy tylko przypadkiem sumienny ten pisarz nie padł ofiarą jakiegoś oszustwa?
Ojciec Guely, misyonarz belgijski, zwiedzał w r. 1883 cudowne drzewo w Kunbum. Miał on z sobą książkę Ojca Huc i badał tę sprawę bardzo starannie. Zdaniem jego, Ojciec Huc został w błąd wprowadzony, a przynajmniej opisane przezeń drzewo wcale już nie istnieje. Obecne drzewo święte ma na sobie kilka liter tybetańskich, lecz są one najwyraźniej dziełem ręki lamów. Dowody, jakie daje O. Guely nie zostawiają żadnej pod tym względem wątpliwości (Missions catholiques, Lipiec, 1884).
Co się tyczy niepsucia się ciała Tsong-Kaby i sposobu, w jaki ono bez żadnego oparcia zawieszone jest nad ziemią, ani O. Huc ani żaden europejczyk nie mógł zbadać tego zjawiska. Wszystko zatem każe przypuszczać, że mamy do czynienia z bajką, wymyśloną i podtrzymywaną przez żółtych lamów, których Tsong-Kaba był pierwszym naczelnikiem.
Dzieją się jednak w religii lamajskiej inne dziwne rzeczy, których nadludzkie cechy zdają się być prawdopodobniejsze. Religia ta przypuszcza, że Budda wciela się raz po raz w rozmaitych chaberon'ów, czyli buddów żyjących, którym cześć oddają w lamazeryach. Ci chaberoni rodzą się zwykle daleko od lomazeryi, w której mają być czczeni. Otóż przyczynami naturalnemi trudno wytłómaczyć niektórych znaków, po których się ich rozpoznaje. Niekiedy taki chaberon objawia się sam, albo przy swem na świat przyjściu, albo też w niemowlęctwie, kiedy dzieci nie umieją wymówić ani jednego słowa... „Ja jestem wielkim lamą tej a tej świątyni, powiada naraz takie dziecię, zaprowadźcie mnie do mej dawnej lamazeryi: ja tam jestem nieśmiertelnym przełożonym." Zawiadomieni o tem lamowie oznaczonej świątyni, śpieszą do niego, chociaż zwykle muszą odbywać długą i przykrą podróż. Jednakże nie uznają chaberona, dopóki nie zbadają wszystkich szczegółów objawienia. Tak np. dziecię to, co najwyżej od pięciu do sześciu lat wieku liczące, musi dać szczegółowy opis lamazeryi, której, jak twierdzi, jest wielkim lamą, oraz zwyczajów, życia i śmierci nieboszczyka wielkiego lamy. Stawiają przed nim rozmaite modlitewniki, rozmaite sprzęty, czajniki, filiżanki.... a on bez najmniejszego zakłopotania musi wskazać przedmioty, których używał zmarły chaberon. Dziecko takie zazwyczaj z prób tego rodzaju wychodzi zwycięzko.
„Bez wątpienia, mówi O. Huc (t. I, str. 296), Mongołowie bywają nieraz oszukiwani przez tych, którym na tem zależy, aby dziecko takie zostało lamą. Przypuszczamy jednak, że wszystko to najczęściej dzieje się w największej z obu stron prostocie ducha i dobroduszności."
O. Huc zapewnia, że przytoczone okoliczności zaczerpnął od osób ze wszech miar zasługujących na zaufanie, i utrzymuje, że dziwne te rzeczy dzieją się za sprawą szatana.
I prości lamowie czynią niemniej dziwne rzeczy, zwane sie-fa, czyli środki przewrotne. Mniej okazale dzieją się w mieszkaniu, wobec małego koła znajomych. Tak np. po odmówieniu pewnych modlitw rozgrzewają do czerwoności kawałki żelaza, a następnie liżą je bez najmniejszej szkody dla ciała; robią sobie nacięcia na ciele, a po kilku minutach nie zostaje po nich najmniejszego śladu, i t. p. wyprawiają rzeczy.
Ojcowie Huc i Gabet widzieli jednego takiego lamę, który jak powszechnie mówiono, samym aktem woli przez odmówienie jakiejś modlitwy, napełniał naczynie wodą. Nie chciał jednak uczynić tego w obecności wspomnianych misyonarzy, a to dla tego, że jak mówił, bezskuteczne byłyby jego usiłowania, a może nawet naraziłyby go na poważne niebezpieczeństwo, gdyż misyonarze byli innej, niż on, wiary; zgodził się wszakże na odmówienie formułki, którą wymawiał przy spełnianiu swych dziwnych czynów, a w której misyonarze poznali bezpośrednie wezwanie na pomoc szatana. (Souvenirs, t. I, pag. 324).
Bywają i inne sie-fa, okazalsze, lecz okrutne, i tylko lamowie złego imienia podejmują się ich wykonywania. Widowisko to ściąga zazwyczaj ogromne zbiegowisko ludzi, i dla tego daje się tylko podczas wielkich uroczystości za przyzwoleniem starszych lamów. O. Huc sądzi, że w tych strasznych ceremoniach, nie wszystko jest oszustwem, ale widać w nich raczej szatańską siłę; tegoż zdania byli zresztą najcnotliwsi ze znanych mu lamów.
O. Huc opowiada o jednej z takich uroczystości, na której nie mógł być osobiście obecny, ale o której mu opowiadali naoczni i liczni świadkowie; zresztą powtarza się ona dość często po główniejszych klasztorach Tartaryi i Tybetu. Otóż pewien lama, nie należący do najcnotliwszych, miał jakoby sobie w oczach tłumu brzuch rozpruć nożem i wyjąć wszystkie wnętrzności, a następnie tylko przesunąwszy ręką po strasznej ranie, uleczył ją w jednej chwili, tak, że oprócz kilkodniowego osłabienia, żadnego nie zostało po niej śladu na ciele.
Co sądzić o tych faktach? Niektórym z nich nie można odmówić rzeczywistego istnienia; każą one przypuszczać siłę wyższą nad siły człowieka. Ta zaś siła czy ma być siłą bożą, czy też szatańską? Otóż co się tyczy ostatnich przytoczonych powyżej czynów, natura ich i występne życie tych, którzy posiadają wyłączny przywilej ich pokonywania, dowodzą, że jeśli to są fakta rzeczywiste, to Bóg nie jest ich sprawcą. Odnośnie do innych czynów można przypuścić to samo, zwłaszcza, gdy się weźmie na uwagę jawną błędność religii buddyjskiej (Ob. Buddyzm), na rzecz której dzieją się te nadzwyczajności. Zresztą nauka buddyjska nie tłómaczy tych niezwykłych czynów jakąś interwencyą bóstwa osobowego, któreby w ten sposób dawało świadectwo o swej obecności, lecz wyjaśnia je siłą czarnoksięską, przywiązaną, nie wiedzieć dla czego, do zasług Buddy, lub też siłą formuł modlitw jego zwolenników. Słowem, na poparcie buddyzmu nie można przytoczyć żadnego cudu, we właściwem tego słowa znaczeniu, t. j. takiego cudu, który wymaga interwencyi siły bożej; a dziwne czyny, które buddyzm przytacza na swe poparcie, jeśli tylko są prawdziwe, mogą i powinny być szatanowi przypisane, a to z tego względu, że religia ta w wielu punktach wyraźnie sprzeciwia się przyrodzonemu rozumowi.
3-o. Religie starożytnych Babilończyków, Egipcyan i Persów.
Odnalezione i zbadane zabytki starożytności pozwoliły nam zapoznać się z formułami i praktykami czarodziejskiemi, których te ludy używały; lecz zabytki te nie wykazały żadnego pewnego cudu, któryby należało przypisać wzywanym przez te ludy bóstwom. Zabytek kamienny, przechowywany w narodowej bibliotece paryskiej, świadczy, że w początkach XII w. przed Chrystusem jakaś księżniczka Mezopotamii została uzdrowiona z nieuleczalnej choroby przez arkę świętą Chonsa, tebańskiego bożka w Egipcie, lecz rzeczony zabytek nie podaje żadnych szczegółów, po którychby można wyrozumieć całą tę sprawę.
Księgi Parsów przypisują liczne cuda Zoroastrowi, lecz opowiadania te nie zawierają nic pewnego, a samo życie Zoroastra do dziśdnia jest pokryte mrokiem nieprzeniknionych ciemności.
4-o Grecko-rzymski poganizm: wyrocznie, księgi sybillińskie, uzdrowienia Eskulapa i Serapisa, różne cuda.
Nie będziemy tu mówili o faktach z mitologii, ani z bajecznej historyi Grecyi i Rzymu, lecz powiemy słów kilka: 1) o wyroczniach, 2) o księgach sybillińskich, 3) o uzdrowieniach dokonanych przez bogów i 4) o rozmaitych czynach nadzwyczajnych, przypisywanych niektórym poganom.
- Wyrocznie. - Najsławniejszą wyrocznią grecką, która miała wielki wpływ na politykę grecką, była wyrocznia delficka na Parnasie. Znajdowała się tam naturalna grota, z wnętrza której przez otwór wychodziły gazy, przyprawiające o zawrót głowy. Otóż w świątyni, zbudowanej na wierzchu tej groty, pytya odbierała natchnienia od Apollina. Do wyroczni można się było uciekać tylko w pewnym oznaczonym czasie. Zanim zaczęła prorokować, pytya pościła przez trzy dni z rzędu, piła upajającą wodę ze źródła Kastalijskiego i żuła laurowe liście, które, jak wiadomo, zawierają gwałtowną truciznę. Jeśli ofiary dawały znaki pomyślne, to służba przyprowadzała pytyę, sadzała na trójnogu, i za jej zgodą lub nawet przeciw jej woli trzymała ją nad otworem, z którego się wydobywały okropne gazy. Pod działaniem tych gazów, pytya wpadała w stan gwałtownego szału, podczas którego wydawała okrzyki boleści oraz wypowiadała zdania urywkowe i bez związku, Kapłani starannie zachowywali w pamięci wszystkie jej słowa i z nich układali żądaną odpowiedź.
 
Wyrocznie w Kolofonie i Klarosie, podobnie jak wyrocznia delficka poświęcone Apollinowi, za tłómaczów woli bogów miały mężczyzn, których także wprowadzano w najwyższy szał, ale za pomocą napojów. Wyrocznia Trofoniusza w Lebei w Beocyi była umieszczona w bardzo głębokiej grocie, do której czołgając się przechodziło się przez inną grotę, położoną w górze po nad tamtą. Ci, którzy przychodzili do wyroczni po radę, poddawali się naprzód rozmaitym obrzędowym przepisom, a następnie udawali się do tego podziemia, gdzie miewali senne widziadła i słyszeli jakieś głosy ludzkie, które były odpowiedzią na ich pytania. Wychodzili stamtąd pchani jakąś tajemniczą siłą i, podług Pauzaniasza, zostawali jeszcze potem czas jakiś w stanie osłupienia i odrętwienia, z którego z wielką ledwie trudnością mogli ich wyprowadzić kapłani. Stwierdzono, że ci, co wchodzili do groty Trophoniusza, pozostawali nadal przejęci uczuciem głębokiego smutkn.
Zdaje się, że wszystkie inne wyrocznie bywały otrzymywane w ten sam mniej-więcej sposób. Niektóre wszakże otrzymywano z ruchów głowy, oczu, ust, lub nawet ze słów pogańskich bałwanów, i te ostatnie zwłaszcza więcej niż inne sprzyjały oszustom, o czem można się było przekonać, gdy te sławne bożyszcza zniszczono, albowiem, podług słów Teodoreta i Euzebiusza, znaleziono posągi wydrążone w środku, w których mieścili się ludzie, dający odpowiedź w imieniu bożka.
Rzymianie poznawali przyszłość z wnętrzności ofiar, z lotu ptaków i z wróżb rozmaitych. Historya starożytnego Rzymu pełna jest opowiadań o powodzeniach, jakie zawdzięczali rzymianie ostrzeżeniom ze strony bogów, i o nieszczęściach, jakie ich spotykały, gdy o wyroczniach nie pamiętali; atoli dokładna statystyka i odrobina zastanowienia byłyby z pewnością wykazały, że dany zbieg okoliczności był skutkiem przypadku lub wrażenia, jakie naturalnym sposobem sprawiały odpowiedzi wyroczni na umyśle przesądnego ludu, żołnierzy i konsulów, pogrążając ich w zwątpieniu lub też dodając ufności i odwagi.
Pisarze nie wymieniają żadnego faktu, któryby pozwalał przypuszczać w tych sprawach interwencyę jakiegoś bóstwa, ani też nie podają żadnych innych faktów, którychby nie można było z łatwością wytłómaczyć przyczynami naturalnemi.
Wyrocznie Delfickie, wyrocznie Trophoniusza i inne tym podobne nie zdają się również wymagać jakiejkolwiekbądź interwencyi istoty wyższej nad człowieka. Stan tych, co wrzekomo odbierali owe mniemane natchnienia ze strony bóstwa, daje się wytłómaczyć warunkami, którym ich poddawano. Cóż bowiem dziwnego, że owe gazy, owe upajające napoje aż do szaleństwa podniecały osoby nerwowe i poddane surowym postom? Nadto, odpowiedzi wyroczni były ciemne i dwuznaczne; to też historya wykazuje, że nieraz spełniały się one wprost przeciwnie, aniżeli je rozumiano z początku. Zdarzało się także, iż dyktowało je złoto i bogate podarunki. Demostenes też doskonale tłómaczył, dla czego pytya „filipowała," t. j. dawała odpowiedzi w myśl Filipa Macedońskiego. Niemniej jednak trzeba przyznać, że wyrocznie cieszyły się w starożytności wielką powagą, nietylko pośród ciemnego pospólstwa, lecz nawet u ludzi wykształconych, a historycy wspominają o nich w swych księgach. Ale wziętość ta daje się dostatecznie usprawiedliwić owym związkiem, jaki zachodził między wyroczniami i wróżbami, a religią, szanowaną powszechnie, daje się usprawiedliwić samą choćby starożytnością wyroczni, legendami, na ich tle osnutemi, jak również owem nienasyconem pragnieniem, jakie żywi serce ludzkie, poznania przyszłości. W rzeczy samej, dzieje nie przytaczają, ani jednej wyroczni, któraby zawierała choćby jedną prawdziwą przepowiednię przyszłych a do przewidzenia niemożliwych wypadków.
Wiemy, iż w ubiegłym wieku Fontenelle, wślad za Van-Dal'em utrzymywał, że wszystkie wyrocznie były dziełem oszustwa ze strony pogańskich kapłanów, a jezuita, O. Baltus, zwalczał to zdanie, starając się wykazać, że przeciwnie, działy się one po większej części za sprawą szatana.
Naszem zdaniem, do powodzenia wyroczni, przyczyniały się raczej łatwowierność i żądza cudowności, aniżeli oszustwo i moc szatańska; jednakże nie da się zaprzeczyć, że oszustwo grało tu wielką rolę, jak również nie ulega wątpliwości, że i szatan używał nieraz tego środka dla oszukania ludzi i wyrządzania im szkody; każą się nam tego domyślać niemoralne i nieludzkie przepisy wyroczni, wymagające ofiar z ludzi, oraz nierządy kapłanów pogańskich i ich niemoc dawania odpowiedzi w obecności chrześcijan. Nierząd ten był może mniejszy, niż utrzymywali niektórzy pisarze, lecz w każdym razie potwierdzają go tak liczne i tak pewne dane, że nie można go bezwzględnie zaprzeczać.
b) Księgi sybillińskie. — Posiadamy dwanaście ksiąg sybillińskich, zawierających około 4230 wierszy, które zebrano około VI wieku ery chrześcijańskiej. Uważano je wtedy za proroctwa, pochodzące z odległej starożytności, któremi były natchnione żyjące wśród pogan kobiety, zwane sybillami.
Księgi sybillińskie, wielkiej niegdyś używające sławy, w czasach średniowiecznych poszły w niepamięć. Poczynając zaś od wieku odrodzenia miały wiele wydań, lecz niekompletnych, gdyż z dwunastu ksiąg pozostało tylko ośm. W naszym już wieku kardynał Mai odnalazł i ogłosił drukiem pozostałe cztery księgi, t. j. XI-ą, XII-ą, XIII-ą i XIV-ą.
Księgi te stały się przedmiotem bardzo ścisłych badań krytycznych ze strony różny różnych pisarzy, a osobliwie Fabrycyusza w XVIII wieku i Karola Alexandre'a w XIX w. Z badań tych wynika, że księgi rzeczone są dziełem wielu pisarzy w różnych czasach żyjących... „By zrozumieć ich prawdziwy charakter, mówi biskup Freppel (Les Apologistes II-e siècle, p. 299), trzeba widzieć w nich zbiór urywków, które poźniejsza ręka powiązała w całość, - mieszaninę źle dobranych urywków, w których spotykają się różne zdania, bez żadnej pomiędzy sobą łączności."
Poganizm, judaizm, chrystyanizm, Egipt, Azya Mniejsza i Syrya kolejno zasilały ten potok proroczych poezyi, który, wzrastając coraz bardziej, płynął od II w. przed Chrystusem aż do III wieku ery chrześcijańskiej. To też i dziś jeszcze z łatwością można odróżnić w tych księgach żywioły pogańskie od żydowskich i chrześcijańskich.
Żywioły pogańskie sprowadzić można do kilku wierszy. A jednak pisarze pogańscy utrzymują, że było wiele poezyi prorockich, przypisywanych sybilli, czy też sybillom, ponieważ niemasz pewności, czy była jedna sybilla, czy było ich więcej, a nawet byli tacy, co utrzymywali, że oznaczone tem imieniem prorokinie wcale nie istniały, lecz wytworzyła je tylko wyobraźnia ludów. Jakkolwiek by było, proroctwa sybillińskie znane były w Grecyi, a najdawniejsze z nich przypisywano sybilli Erytrejskiej. Pozostałe po nich bardzo krótkie wyjątki są bez znaczenia, i przepowiadają tylko w dwuznacznych wyrazach klęski, grożące pewnym miastom.
W Rzymie, księgi sybillińskie grały rolę polityczną, gdyż w trudniejszych okolicznościach zasięgano ich rady. Wierzono, że ułożyła je sybilla Kumańska. Niosło podanie, że jedną ich część nabył Tarkwiniusz Pyszny od samej sybilli; drugą miano znaleść w ręku pewnego posągu, zakopanego na dnie rzeki Anio. Gdy podczas wojny domowej w roku 84 przed Chrystusem, księgi te spłonęły wraz ze świątynią sybilli, w której je przechowywano, senat rzymski polecił szukać proroctw sybillińskich po całej Grecyi, a szczególnie w Erytrei. Posłowie przywieźli z sobą mnóstwo wierszy, z których wybrano tysiąc i te miały zastąpić miejsce zniszczonych ksiąg sybillińskich. Ten nowy zbiór został także spalony przez Stilichona w r. 389 ery chrześcijańskiej. Wiadomo przecież, iż na lat sześćdziesiąt przedtem, edtem, w r. 325, Konstantyn W. pozwolił zasięgać rady tych sławnych wyroczni, lecz oczekiwania tych, co się spodziewali otrzymać z nich jakieś nadzwyczajne objawienia, w zupełności zawiedzione zostały. I my również nie znajdujemy żadnego śladu w historyi Rzymu lub Grecyi, świadczącego o tem, żeby księgi sybillińskie pogańskiego pochodzenia przepowiedziały jakikolwiek fakt historyczny, któryby się sprawdził.
Dzisiejsze księgi sybillińskie zostały w znacznej części zrobione albo w II w. przed Chr. przez żydów alexandryjskich, którzy ułożyli wierszem i przypisali sybilli niektóre opowiadania biblijne i wiele proroctw messyanicznych ze Starego Testamentu, albo też w pewnej części przez chrześcijan żydujących I i II wieku ery chrześcijańskiej, którzy z dokładnością, nieustępującą w niczem dokładności Ewangelii, którą mieli przed oczyma, wkładali w usta sybilli przepowiednie o wypadkach z życia Chrystusa Pana. To też z łatwością możemy rozpoznać rękę fałszerzy, bądź z drobiazgowych szczegółów, które podają w swych opowiadaniach, bądź też z wypadków współczesnych, o których napomykają, bądź wreszcie z widocznego uprzedzenia i z błędów naukowych, w które sami popadli.
Nie mamy tu powodu wyszukiwania przyczyn tego osobliwego rodzaju oszustwa, ani też badania, jakie mają znaczenie księgi sybillińskie żydowskie i chrześcijańskie wśród dzieł apokryficznych, które wszystkie z jednego źródła pochodzą, lecz musimy tu zaznaczyć, że poezye te judaizmem i chrystyanizmem na wskroś przesiąknięte, ogół publiczności przyjął za rzeczywiste utwory starożytnych sybilli pogańskich. Błąd ten podzielali i chrześcijanie, a dokładność tych rzekomych proroctw zrodziła w nich przekonanie, że sybille pogańskie otrzymywały nadprzyrodzone objawienie. A nawet byli przekonani, że sybille podobnie jak prorocy izraelscy, miewały chwile natchnienia bożego. Wiarę tę podzielali: św. Justyn, św. Teofil Antyocheński, Atenagoras, Klemens Alexandryjski, Laktancyusz, Konstantyn Wielki, św. Augustyn, chociaż przyznawali zarazem, że już za ich czasów powątpiewano o autentyczności i prawdziwości ksiąg sybillińskich.
Z tego cośmy powiedzieli, następujący wyprowadzamy wniosek, a mianowicie, że księgi sybillińskie nie zawierały nigdy prawdziwych proroctw, gdyż urywki pochodzenia pogańskiego nie przepowiedziały nic takiego, coby się potem spełniło, a urywki pochodzenia żydowskiego lub chrześcijańskiego powtarzały tylko za Biblią fakta dobrze znane; przekonanie zaś Ojców Kościoła, którzy uważali sybille pogańskie za natchnione, było przekonaniem prywatnem, opartem całkowicie na błędnem pojęciu współczesnych im umysłów.
c) Uzdrowienia przypisywane bogom. - Uzdrowień tych dokonywał szczególnie Eskulap, w świątyniach poświęconych mu w mieście Epidaurus, w Pergamie, na wyspie Kos i na wysepce rzeki Tybru, jak również bożek egipski, Serapis, który stał się rzekomo cudownym uzdrowicielem od chwili, kiedy Ptolomeusz Soter kazał umieścić w jego świątyni posąg nieznanego bożka, przywiezionego z Pontu. (Tacit. Hist. lib. IV).
Uzdrowienie dokonywało się zazwyczaj w następujących warunkach. Chory przychodził do świątyni radzić się bożka, i tam zasypiał: w czasie snu było mu wskazane lekarstwo, po którego zażyciu następowało uzdrowienie.
O prawdziwych tego rodzaju uzdrowieniach wspominają: Strabon (XVII, 1), Panzaniasz (II, 27), Galienus (De Subfig. empir), Tacyt (Histor. IV, 8I), Swetoninsz (in Vespas) i Arystides, mówca grecki. Ten ostatni zostawił nam nawet dziewięć mów, poświęconych opisaniu cudownych uleczeń, których sam doświadczył z łaski Eskulapa. Uzdrowieni chorzy kazali zawieszać w świątyni tabliczki ze swojem nazwiskiem, z nazwą choroby i objawionem sobie lekarstwem; wiele z tych tabliczek odnaleziono, i dzisiaj jeszcze posiadamy umieszczone na nich napisy.
To są fakta; ale czy one są rzeczywistymi cudami, zdziałanymi skutkiem interwencyi bóstwa? To, że przychodzący po lekarstwa chorzy zasypiali w świątyni, i że we śnie wskazywane im były lekarstwa, da się łatwo zrozumieć, ponieważ sny zależą od wyobraźni tych, co je miewają, lecz żeby wskazane w ten sposób lekarstwa były skuteczne, to nie da się tak łatwo wytłómaczyć przyczynami naturalnemi.
Możnaby przypuścić, że niektórzy pacyenci udawali chorobę, której wcale nie podlegali, aby rozbudzić wiarę w cuda; innych zaś uzdrowiła wyobraźnia, gdyż z góry wmówili w siebie, że będą uzdrowieni. Prawdopodobnie te były przyczyny uzdrowień, jak świadczy Tacyt, dokonanych przez Wespazyana na pewnym ślepym i na pewnym chromym, przysłanymi doń przez bożka Serapisa w tym celu, aby ich uleczył.
Trudno wszakże uwierzyć, by oszustwem i wyobraźnią dały się wytłómaczyć wszystkie uzdrowienia, o których nam świadczy podanie. Zdaje się bowiem, iż pomiędzy temi uzdrowieniami były takie, w których oszustwo było niemożliwe, i w których choroby polegały na uszkodzeniach niemożliwych do uleczenia samą tylko siłą wyobraźni. Zdaje się więc, iż bywały przynajmniej niekiedy wypadki, w których uzdrowienia następowały albo skutkiem lekarstwa albo mocą pogańskich bogów. Niektóre ze wskazanych w ten sposób lekarstw były rzeczywiście bardzo odpowiednie, tak dalece, że w późniejszych czasach sporządzono spis tego rodzaju lekarstw, i ułożono z nich prawdziwy podręcznik lekarski, zawierający różne wskazówki, których skuteczność była pewna. Lekarstwa te mogły być wskazywane choremu w czasie snu, uważanego za boski, po uprzedniem poddaniu myśli choremu, przed lub podczas snu jego, że one będą skuteczne. Aby osiągnąć taki skutek, nie potrzeba się uciekać do przyczyn nadprzyrodzonych, wiadomo bowiem, że słowa słyszane przed zaśnięciem i podczas snu, wpływają często na nasze senne marzenia.
Lecz zdarzało się także, według świadectwa Arystidesa, że lekarstwa, które przywracały zdrowie, gdy były zażywane z rozkazu bożka, bezskuteczne bywały, gdy je przyjmowano bez tego rozkazu; dowody tego mamy w zdaniach, wypisanych na tabliczkach, które zawieszano w świątyni, tudzież w opisach, przekazanych nam przez ówczesnych pisarzy.
Pewien Trak, o którym wspomina Galienus, został uzdrowiony z trądu przez plaster, posmarowany ciałem żmii. Aelianus (Hist. anim. IX) powiada, że pewien suchotnik wyzdrowiał zupełnie, skoro zaczął jeść ośle mięso. „Jeśli jest co nadzwyczajnego, mówi Arystides, to przedewszystkiem wizye boga. Jednemu każe on pić klej, drugiemu cykutę; innym każe wziąć kąpiel jak lód zimną, gdy, sądząc po ludzku, zdawałoby się, że konieczna mu będzie ciepła kąpiel."
A zatem trudno byłoby dowieść, że nigdy żadna istota wyższa nad człowieka nie przyłożyła ręki do tych uzdrowień; lecz co możemy śmiało twierdzić, to, że jeśli tym uleczeniom towarzyszyła jakaś siła nadprzyrodzona, to z pewnością nie boska. Siła jednego dobrego lub złego anioła, wystarcza tu dla wytłómaczenia wszystkiego. Otóż, z pośród duchów sam tylko szatan mógł był pracować nad podtrzymaniem greckiego i rzymskiego politeizmu, który, zdaniem wszystkich, zostawał w jawnej sprzeczności ze zdrowym rozumem.
Dotąd mówiliśmy tylko o uzdrowieniach, wszelako niektórzy pisarze przypisują Eskulapowi także i wskrzeszenia, z których jedne, jak np. wskrzeszenie jakiegoś Hipolita, syna Tezeusza, miało się wydarzyć jeszcze w czasach bajecznych, inne zaś, opowiadziane rzekomo przez Arystidesa, miały się zdarzyć w II-im w. naszej ery. Atoli fakta mitologiczne z czasów bajecznych żadnej nie podlegają krytyce, a co się tyczy Arystidesa, to chyba tylko przez przekręcenie znaczenia jego wyrażeń można znajdować opis jakiegoś wskrzeszenia tam, gdzie autor mówi jedynie o uzdrowieniu po długiej chorobie.
d) Rozmaite cuda przypisywane pewnym poganom. - Nie będziemy mówili o duchu opiekuńczym Sokratesa, z którym miał ten filozof rozmawiać i otrzymywać odeń przepowiednie, stwierdzone później faktami; ani też o szatanie owym, który się ukazał zabójcy Cezara Brutusowi, i który zdala od Farsali miał mu oznajmić, że oczekuje go w tej miejscowości, gdzie istotnie znalazł śmierć następnie; te bowiem szczególne fakta i wiele innych im podobnych, nie mają żadnego bezpośredniego związku z religią, i skutkiem tego nie mamy potrzeby badać ani ich rzeczywistości, ani ich natury.
Tak samo prawie rzecz się ma z cudami przypisywanymi Apolloniuszowi z Tyany i niektórym neoplatończykom. Ponieważ wszakże te ostatnie chciano przeciwstawić cudom Jezusa Chrystusa, musimy o nich kilka słów powiedzieć.
Apolloniusz, filozof pitagorejski, przyszedł na świat w Tyanie, w Kappadocyi, w początkach ery chrześcijańskiej. Towarzysz jego i uczeń, Damis, człowiek łatwowierny, a nawet naiwny, zostawił pamiętniki o swym mistrzu, które zaginęły. Długi czas nieznane notatki Damisa, wpadły w ręce Julii Domny, żony Septyma Sewera. Na prośbę tej ostatniej, krasomówca Filostrates opisał życie Apolloniusza, korzystając przy tej robocie z pamiętników Damisa, z podań przechowanych w różnych miejscowościach i wreszcie z listów Apolloniusza, które zdają się być podrobione, gdyż mało zgadzają się z filozofią Pytagorasa, uprawianą przez Apolloniusza. Otóż z tej tylko biografii, napisanej w sto lat po śmierci Apolloniusza z Tyany, znamy życie i postać tego filozofa.
Później, za czasów prześladowania Dyoklecyana, rządca Bitynii Hierokles, napisał przeciw chrześcijanom dzieło, w którym porównywał Apolloniusza z Jezusem Chrystusem. Twierdzenie Hieroklesa odparł Euzebiusz z Cezarei. Od tego czasu wciąż wynajdywano w życiu Apolloniusza, napisanem przez Filostrata, zarzuty przeciwko religii chrześcijańskiej.
Życie Apolloniusza miało być jednem pasmem cudów! Osądźcie sami. Narodzenie Apolloniusza otoczone było cudami. Później odbywał on dalekie podróże, wszędzie po drodze czyniąc liczne cuda: w Rzymie wskrzesił młodą dziewczynę; znikł nagle z przed oczu Dyoklecyana, przed którym go oskarżono; w Efezie wstrzymał zarazę, rozkazawszy ukamienować biednego żebraka, na którego miejscu znaleziono czarnego psa; w tem samem mieście przepowiedział śmierć Dyoklecyana i imię jego mordercy, Stefana, w tej samej chwili, gdy w Rzymie cesarza zamordowano. Ukazywał się jednocześnie w różnych miejscach, znał wszystkie języki, nigdy się ich nie ucząc, wywoływał duchy umarłych, prorokował i t. d. i t. d.
Kiedy się przeczyta ten życiorys, łatwo zrozumieć, że Septymus Sewerus zaliczył go do rzędu bogów; że Karakalla wystawił mu świątynię, że Ammoniusz Marcelinus stawiał go obok Sokratesa i Numy w rzędzie osób zaszczyconych objawieniem boskiem; wtedy rozumie się także, dla czego Lucyan, Euzebiusz i inni pisarze kościelni, którzy czytali jego życiorys, uważali go za czarnoksiężnika, a Laktancyusz, św. Chryzostom i św. Augustyn uważali życiorys Filostrata za fantastyczny romans i nic więcej; a nawet i temu dziwić się nie można, że niektórzy nowocześni pisarze utrzymują, iż Apolloniusz z Tyany nigdy nie istniał.
Nam jednak się zdaje, iż niepodobna posuwać się aż do zaprzeczania istnienia Apolloniusza; owszem przypuszczać raczej można, że przebiegał on cały świat i oddawał się magii; to jedno wszakże wydaje się nam rzeczą niezaprzeczoną, że opowiadanie Filostratesa o jego cudach nie zasługuje na wiarę.
W istocie bowiem, mówiliśmy już, z jakich to podejrzanych źródeł czerpał ten pisarz; powiedzieliśmy również, że jego książka ma wszystkie cechy bajecznego romansu, zwłaszcza, że popełnia błędy najbardziej rażące, gdy opisuje nieznane kraje, które Damis zwiedzał razem z Apolloniuszem. Indyjscy np. bramini rozmawiają u niego po grecku, czytają Homera i Herodota, a nie znają religii i obyczajów indyjskich. Opowiada też, że Damis widział na Kaukazie łańcuchy Prometeusza! Nie mniejsze też popełnia błędy, gdy sadzi się na opis katarakty Nilu i posągu Memnona.
Nie warto zresztą zastanawiać się nad cudami, które poręcza tylko książka, tak mało zasługująca na zaufanie. A jeślibyśmy nawet dali wiarę słowom Filostratesa, to i w tym razie wypada raczej zaliczyć Apolloniusza do rzędu czarnoksiężników i kuglarzy, aniżeli do filozofów.
Zresztą blizkie już były czasy, kiedy filozofowie aleksandryjscy oddawali się praktykom teurgicznym20, a uczeń ich, Julian Apostata otaczał się zawsze wróżbiarzami. Wiadomo, że ci filozofowie tak samo jak cesarz Julian, usiłowali tchnąć nowe życie w obumierający poganizm i wstrzymać postęp chrześcijaństwa. Cuda, przypisywane tym filozofom są bardzo liczne. Jeśli mamy wierzyć Eunapiuszowi (Vita Sophist. Jamblic), to Jamblikus pewnego razu podczas modlitwy wzniósł się na dziesięć łokci po nad ziemię; innym razem dotknąwszy się dwóch źródeł, wyciągnął z nich dwoje dzieci cudnej urody, które objęły go swemi drobnemi rączkami. Atoli Eunapiusz jest nazbyt łatwowierny tam, gdzie idzie o cuda przychylne poganizmowi. To jedno wydaje się być rzeczą niewątpliwą, że Porfiryusz Jamblikus i inni ówcześni neoplatończycy uważali się za cudotwórców, obdarzonych siłą nadprzyrodzoną. Czyż mamy ich uważać za oszustów i kuglarzy, albo też za ulegających hallucynacyom? Prawdopodobnie stali się oni ofiarą niejednego złudzenia, a przytem ulegali również tajemnej żądzy popisywania się mniemaną swą siłą boską; mimowoli wszakże zdaje się, iż możemy zgodzić się na to, że oni posiadali rzeczywistą siłę, i że byli prawdziwymi czarnoksiężnikami. W takim zaś razie cuda ich przewyższały siły natury, ale nigdy nie stwierdzono, żeby kiedy zdziałali cud jakikolwiek, któryby wymagał interwencyi boskiej, jak naprzykład cud wskrzeszenia człowieka umarłego. Cuda ich zatem trzeba przypisać sile istot nadprzyrodzonych, którym zależało na zburzeniu chrystyanizmu, to jest szatanom.
6-o. Nowożytny judaizm.
Prawdziwe są cuda, opisane w Starym Testamencie; lecz one oddają świadectwo starożytnemu judaizmowi i uzupełniającemu go chrystyanizmowi, nie zaś judaizmowi nowożytnemu, który nie przyjął zapowiedzianego przez dawnych proroków Messyasza i który polega dziś na przestrzeganiu pewnych przepisów, bardzo różnych od przepisów mojżeszowych.
Zresztą, od śmierci Chrystusa Pana nie zaszedł żaden cud na poparcie judaizmu. Cuda, przytaczane przez Talmud, są tylko podaniami, bajkami, lub przypowieściami, pozbawionemi wszelkiego historycznego znaczenia. Co się tyczy pewnych czynności kabalistycznych, dość powiedzieć, że one są podobne do zwykłych praktyk czarodziejskich, a przeto tym samym przyczynom co czary przypisać je trzeba.
7-o. Islamizm.
Niema powodu zatrzymywać się dłużej nad cudami, przypisywanemi Mahometowi. Kiedy go bowiem proszono, aby dowiódł swego posłannictwa cudami, sam wielokrotnie oznajmił, że przyszedł nauczać, nie zaś czynić cuda.21
Komu innemu pozostawiamy wyjaśnienie kwestyi, czy to, co Mahomet opowiadał o ukazaniu się mu Anioła Gabryela, było hallucynacyą dyabelską, czy też hallucynacyą naturalną, albo oszustwem.
Za długo byłoby przytaczać wszystkie dziwne wydarzenia, jakie się zdarzały w rozmaitych sektach islamizmu od samego jego powstania. Na Wschodzie derwisze spełniają podobne czyny, jak fakirzy bramińscy, jednakże nie dorównywają tym ostatnim; wszystkie te czyny noszą cechę pokrewieństwa, wskazującą na wspólne ich pochodzenie z jednego źródła. Używanie haszyszu i upajających napojów wprowadza muzułmanów w zachwyt i pewien stan rozkoszy; ale medycyna wyjaśniła i te objawy, aczkolwiek ci, którym na tem zależy, uważają je za nadprzyrodzone.
Zapewniano nas, że przebywający w Algierze europejczycy bywają obecni na zgromadzeniach religijnych, podczas których pewni muzułmanie gryzą szkło potłuczone, które następnie połykają ze smakiem, i innym oddają się również nieprawdopodobnym excentrycznościom. Jeśli przypuszczamy, że czyny tego rodzaju nie dadzą się wytłómaczyć sposobem naturalnym, to musimy je zaliczyć do czynów szatana, nie zaś do czynów bożych, gdyż nawet bez szczegółowego badania sekt, oddających się tym zabobonnym praktykom, możemy słusznie twierdzić, że jeśliby Pan Bóg chciał czynić cuda na poparcie sekt rzeczonych, to czyniłby je w inny sposób, bardziej odpowiedni mądrości bożej.
8-o. Sekty chrześcijańskie: Gnostycy, Montaniści, Albigensi, Konwulsyoniści, Janseniści i t. d.
Wiele też w różnych czasach miało się dokonać czynów nadzwyczajnych na łonie sekt chrześcijańskich, które się odłączyły od Kościoła katolickiego. W jednych, w tych mianowicie, które zazwyczaj szybko znikały, dziwne teczyny powtarzały się stale, w innych zaś ukazywały się tylko przejściowo.
Trzymając się porządku chronologicznego, naprzód będziemy mówili o gnostykach: „Kapłani mysteryów gnostyckich, powiada św. Ireneusz, oddają się czarnoksięstwu... Niektórzy z nich zajmują się gorliwie miłosnymi napojami, wdziękami magicznymi, demonami domowymi i tymi szatanami, którzy sny zsyłają." Ojciec gnostycyzmu, Szymon Czarnoksiężnik, słynął z czarodziejskich produkcyi. Nietylko księga Dziejów Apostolskich opowiada nam o tym czarnoksiężniku, lecz również i pisarze kościelni wymieniają go, jako oddanego w Rzymie praktykom czarnoksięskim. Pisarz ebionicki, który w końcu drugiego wieku napisał „Pisma Klementyńskie," opowiada nam szczegółowo o czarach, jakich używał Szymon w swych walkach ze św. Piotrem; lecz ten romantyczny teolog znacznie, zdaje się, upiększył historyczne tło wypadków, przechowane w podaniach.22
Dziwne czyny Gnostyków były prawie bez wyjątku dziełem oszustwa. - Philosophumena świadczą, że inny przywódca gnostycki, imieniem Marek, oszukiwał lud, nadając winu, przeznaczonemu do konsekracyi, kolor krwi lub inną jakąkolwiek podług upodobania barwę, przez dodanie do wina odpowiedniej zaprawy. Zresztą Marek nietylko był oszustem, ale zarazem i czarnoksiężnikiem, podobnież jak Szymon i wielu innych zwolenników tejże samej sekty.
Wszelako duma i chełpliwość, z jaką gnostycy działali swe cuda, tudzież zepsute ich obyczaje dostatecznie okazują, że dziwne ich czyny nie pochodziły z tego samego boskiego źródła, co cuda apostołów; skądinąd znów, żaden z przypisywanych im cudów nie potrzebował interwencyi boskiej, gdyż każdy był aż nadto naturalny.
Montaniści znów utrzymywali, że udzielił się im Paraklet czyli Duch Święty w prywatnych objawieniach, poczynionych samemu Montanowi oraz otaczającym go prorokiniom. Tertulian, który na nieszczęście dał się porwać tym fanatykom o pozornej surowości obyczajów, pisze (De Anima, c. IX): „My, którzy uznajemy łaski duchowe, zasłużyliśmy na otrzymanie daru proroctwa w myśl nauki Jana. Mamy dziś między sobą jedną siostrę, która posiada łaskę objawień. Otrzymuje ona takowe objawienia w zachwyceniu, podczas nabożeństw niedzielnych w kościele. Rozmawia z aniołami, a czasem nawet z Panem; widzi i słyszy rzeczy tajemnicze; czyta w sercu niektórych osób i wskazuje lekarstwa tym, którzy ich sobie życzą."
Zachwyty te u kobiet egzaltowanej wyobraźni a oddanych postom dają się tłómaczyć, jak sądzimy, bez żadnego udziału siły nadprzyrodzonej, a w każdym razie bez interwencyi bożej.
Czarnoksięskie praktyki gnostyków ustaliły się w sektach manichejskich i odrodziły się ponownie w średnich wiekach pośród Albigensów. Hypokryzye i niemoralność tych odszczepieńców okazywały dostatecznie, że w cudach, które czynili, nie było nic, prócz podstępu, hallucynacyi lub czarów dyabelskich.
Zachwyty montanistów i obłęd, który one powodowały, odnajdujemy jeszcze w sektach, przyznających każdemu wiernemu szczególne natchnienia Ducha Świętego, a mianowicie w sektach: anabaptystów, kwakrów, metodystów i mormonów. Michał Ventras, który zamyślał w XIX wieku wskrzesić błędy Montana odnośnie do panowania Parakleta, z zachwyceniami Montanistów łączył cuda, podobne do cudów Marka Gnostyka. Zjawiska te tłumaczą się oszustwami niektórych przywódców, postami, tańcami i innemi środkami używanemi w tych sektach celem wywoływania zachwyceń. Mówią, że u Mormonów dzieją się wydarzenia jeszcze bardziej cudowne, wymagające współudziału wyższego czynnika. Atoli ani jednego nie da się przytoczyć pewnego cudu na poparcie tej sekty, która cofa wstecz świat chrześcijański aż do pogańskiego wielożeństwa.
Oprócz cudów, które powtarzały się stale w różnych sektach heretyckich, dostrzegano w nich niekiedy i cuda zupełnie przejściowe. Główniejsze z nich były te, które czynili kamisardowie w Cevennes i dyakon Paris, jansenista, na cmentarzu S-go Medarda w Paryżu. Kamisardami nazywano protestantów francuskich, którzy przy końcu panowania Ludwika XIV zażarcie walczyli przeciw wojskom królewskim. Nie będziemy tu rozpatrywali powodów tej walki, gdyż musielibyśmy chyba kreślić historyę protestantyzmu we Francyi od początku aż do owej chwili. Nie będziemy również badali przebiegu wojny. Zaznaczymy tylko, co wchodzi już w zakres naszego przedmiotu, że obie strony wojujące dopuszczały się okrutnych gwałtów, które ówczesnemi obyczajami dają się wytłómaczyć, ale nie usprawiedliwić. Podczas tych walk najwięcej siły czerpali protestanci w natchnieniach i boskiej pomocy, jaka, ich zdaniem, zewsząd ich otaczała.
Był w Genewie pewien rodzaj szkoły proroków. W roku 1689 pewien fabrykant szkła w Delfinacie, nazwiskiem Du Serre, założył podobną szkołę w swojej fabryce. Przygotowawszy przez post i rozmaite ćwiczenia wszystkich członków swej rodziny i pracującą w swej fabryce młodzież do jakiegoś uroczystego aktu, wszystkim udzielił Ducha św. Ci rozbiegli się po całym Delfinacie i udzielali innym daru proroctwa. Jednocześnie w innych miejscach wybuchnął illuminizm prorocki. Prorocy udzielali daru proroctwa, dmuchając w usta tych, co chcieli go otrzymać; lecz sposób ten wkrótce przestał być koniecznym; natchnienie jak zaraza jaka przechodziło na wszystkich, pozostających w stosunkach z prorokami. Zaszczytu tego dostępowali zarówno katolicy jak i protestanci. Nawet wielka ilość dzieci, z których niejedne miały mniej niż dwa lata wieku, wpadała w obłęd prorocki. Najsłynniejszymi prorokami byli: pewna pasterka Izabella Vincent, która potem przyjęła katolicyzm, i Jan Cavalier, przywódca kamisardów.
Prorocy w rozmaity sposób wpadali w zachwycenie. Często opanowywało ich ono nagle; innym razem zapowiadało się już kilka dni naprzód przez poziewanie, omdlenia, hallucynacye. Trwało krócej lub dłużej, a czasem nawet przez cały dzień. Ekstatyk wpadał następnie w głęboki sen. Rzucał się zwykle i żywo gestykulował na rozmaity sposób. Żaden ból nie mógł go wyprowadzić z tego stanu ekstazy, która sama dobrowolnie ustępowała.
W czasie napadu ekstatyk wygłaszał rozkazy ducha; nawoływał do pokuty, wyrzekał przeciw mszy św., ostrzegał o niebezpieczeństwach, wskazywał środki zaradcze; przepowiadał przyszłość, ujawniał błędy i tajemne czyny rozmaitych osób. Po przejściu napadu prorok wcale nie pamiętał, co mówił i co czynił.
Z powyższemi ekstazami łączyły się wydarzenia jeszcze bardziej dziwne. Jedno z takich wydarzeń tu przytoczymy. Zapożyczamy to opowiadanie od O. Bonniot (Les Miracles des hérétiques, artykuł w La Controverse t. III. p. 81 i Le Miracle et ses contrefaçons), i również jak ten pisarz nie widzimy potrzeby zaprzeczania tego nadzwyczajnego wydarzenia. „Pewien natchniony, nazwiskiem Claris, otrzymuje od ducha rozkaz rzucenia się publicznie w płomienie. Niejaki Faye, naoczny świadek tego wydarzenia, opowiada o niem w następujący sposób: Byłem, mówi on, jednym z tych, którzy zbierali drzewo... wzniesiono stos z suchych jodeł i z kolącego jałowcu, pomieszanego z grubemi polanami drzewa... pod to wszystko podłożono ogień... Claris ubrany był w biały kaftan, który mu żona przyniosła z rana... Stanął w pośrodku płonącego stosu, mówiąc w zachwyceniu z rękami złożonemi i do góry wzniesionemi. Całe zgromadzenie klęcząc na ziemi, zanosiło się od łez, śpiewało psalmy i krzyczało: „Łaski, miłosierdzia“ Płomienie ze wszech stron otoczyły Claris'a i wzniosły się znacznie wyżej po nad jego głowę. Gdy się wszystko drzewo spaliło tak, że nie wydawało już płomieni... wtedy Claris zstąpił ze spalonego stosu. Podczas tego wszystkiego, co trwało z kwadrans czasu, duch nie opuszczał Clarisa. Peyrat, który przytacza to świadectwo (Hist. des pasteurs du désert) dodaje: „Ani jego włosy, ani ubranie, ani kaftan nie zostały uszkodzone."
Gdyby te cuda ograniczały się do samych tylko wypadków epidemicznej ekstazy, podczas której ludzie prości i dzieci przemawiali z wielką łatwością, możnaby je wszystkie razem z niektórymi pisarzami, jak np. z Fignier'em (Histoire du merveilleux) przypisać jakiejś chorobie umysłowej. Ale opowiedziany przed chwilą wypadek i inne, jak się zdaje, nie mniej pewne zjawiska, dadzą się wytłómaczyć tylko przez interwencyę jakiejś istoty wyższej nad człowieka. Ci bowiem śpiący ekstatycy kierowali wojskiem z zadziwiającą nieraz wprawą i pewnością, z wszelką dokładnością wskazywali pochód i ruchy żołnierzy królewskich, będących jeszcze bardzo daleko, i nietylko tracili czucie podczas ataku ekstazy, lecz nawet silne płomienie nie działały na ich ciało, ani na ich włosy, ani na odzież; są to zjawiska, które nie dają się wytłómaczyć żadną chorobą umysłową. Jakaż więc nadrzyrodzona istota wspierała ich w tych nerwowych napadach?
Ktokolwiek przeczyta chociażby jeden tylko szczegół z tych wydarzeń, przyzna, że to nie Bóg, a zatem że to szatan był sprawcą tych rzeczy. Chociaż niektórzy z ekstatyków bywali dosyć spokojni, większość ich jednakże rzucała się nieraz dziwacznie a nawet nieprzyzwoicie. Wobec tego zaś, jakże w tych znakach uznać objawienie się Ducha Bożego? Czyżby to Bóg pobudzał ich do publicznego oskarżania rozmaitych osób, obecnych lub nieobecnych, o cudzołóztwo i inne sprośne występki, podczas gdy osoby oskarżane bezwzględnie i słusznie utrzymywały, że są niewinne? Jeśli kiedy przepowiedzieli to, co miało zajść w bitwach, to wielu ich przepowiedni wcale nie stwierdziły wypadki, jeśli w kazaniach swych głosili miłość Boga, to do tych kazań przyłączali różne śmieszne dziwactwa. Mnóstwo takich przykładów znajdziemy w opowiadaniu Fléchier'a (Relation des fanatiques). Wreszcie, nie Bóg to chyba przez usta ich nakazywał mordować bezbronne kobiety i dzieci. Usiłowano wytłómaczyć ich mówiąc, iż dopuszczali się okrucieństw na podobieństwo Izraelitów, których naśladować chcieli23. Pojmujemy, gdy kto usprawiedliwia zamiary kamizardów, gdy kto tłómaczy okrucieństwo ich zwyczajnemi w wojnach domowych i religijnych uniesieniami i egzaltacyami, ale nie możemy pojąć, żeby Pan Bóg mógł nakazywać owe czyny krwawej i okrutnej zemsty. Zresztą, żaden z przypisywanych im cudów nie przewyższa mocy szatana. Co się tyczy cudów, spełnianych u grobu dyakona Parisa, obacz art. Konwulsyoniści.
Z powyższego najzupełniej bezstronnego wyjaśnienia kwestyi wypływają dwa ważne wnioski. Pierwszy, że nie znamy ani jednego cudu, zdziałanego za pomocą interwencyi boskiej na poparcie jakiejkolwiek innej religii prócz religii chrześcijańskiej, a zatem, że wszystkie inne cuda mogą i powinny być przypisane albo przyczynom naturalnym, albo też dobrym lub złym duchom. Drugi wniosek jest ten, że prawie wszystkim powyższym cudom towarzyszą okoliczności niegodne dobrych duchów, i że najbardziej zdumiewające rzekome te cuda spełniły się na korzyść nauk religijnych, wyraźnie naturalnemu rozsądkowi przeciwnych; a zatem nie mają one Boga ani za pośredniego ani za bezpośredniego sprawcę, gdyż Bóg w objawieniu pozytywnem nie może człowiekowi podawać nic takiego, coby się sprzeciwiało zasadom zdrowego rozumu. A zatem, rzekome cuda innych religii wniczem nie zmniejszają siły dowodowej niezaprzeczonych cudów, na których się opierają dowody chrześcijańskie.
(J. M. A Vacant). X. A. K.
Footnotes
- 
De la Religion Chretienne ch. XIX n. 0. ↩
 - 
La Religion Chretienne prouvee par les fait t. I. ch. 6. ↩
 - 
Lettre a mes collegues. ↩
 - 
Const. Dei Filius c. III de Fide. ↩
 - 
Tak mniema Draper. „Dzieje stosunku wiary do rozumu.“ Przekł. polski Karłowicza. Warszawa, 1882, str. 16 nst. ↩
 - 
Origenes. Contr. Cels. lib. I ↩
 - 
Euzeb. Praepar. Evang. lib. V. ↩
 - 
Apolog. XXI. 6: — Dialog, cum Tryphone n. 82. ↩
 - 
Adv. hares, lib. III. c. 3 ↩
 - 
Apolog. XXIII. ↩
 - 
Contra Celsum I. 3, 7 ↩
 - 
Dialog XVI ↩
 - 
Adversus gentes lib. I. ↩
 - 
Divin. Instit. t. II. 16. ↩
 - 
Fortunat. Patrol, latin. IX. 190 i CXLIV. 515 ↩
 - 
Sulp. Sever. Tamże XX. ↩
 - 
Guibert. Tamże LXV, 66, 75, 80 ↩
 - 
Tamże LXVII. 1015. ↩
 - 
Dzieła wyż przytocz, lib. IV. p. I. c. 27. ↩
 - 
Teurgia jest to nauka o obcowaniu z dobroczynnemi bóstwami. ↩
 - 
Ob. Koran. XVII, 91, 95; prw. VI, 6-19, 34; XIII, 9, 23, 34; XXI, 5 i 6. ↩
 - 
Ob. Fouard. S. Pierre. Append. V; Freppel. Les Péres apostoliques. 9-e leçon. ↩
 - 
Dictionnaire des Sciences religieuses de Licbtemberger, art. „Camisards" przez E. Arnand. ↩